„Daleka jest droga do…” … do Fort de France

Popsuło mi się narzędzie do pisania tekstów. Ipad, który spełniał to zadanie znakomicie, będąc jednocześnie moim głównym chart-ploterem, „padł” – kolejna ofiara oceanicznej wilgoci i soli. Prawdopodobnie skorodowały styki i nie daje się naładować. Usnął, a razem z nim, niestety, sporo zdjęć i napisanych tekstów, o mapach nawigacyjnych nie wspominając.

2015-01-07 12-31-08_MARTYNIKA_108_resize  Le Marin – w samo południe (tuż po)

 

 

 

 

 

Wczoraj (środa popielcowa), podjąłem drugą próbę dotarcia do Fort de France, gdzie jest ispot, z nadzieją, że będą tam w stanie go „ożywić” i przynajmniej odzyskam teksty.

Pierwszą próbę podjąłem w poniedziałek. Stałem godzinę na przystanku, czekając na „busa”, który jest tu podstawowym środkiem komunikacji zbiorowej, dopóki jakiś przytomny i życzliwy „tubylec”, nie uświadomił mi, że jest karnawał. Busy nie jeżdżą, a wszystkie firmy i sklepy będą zamknięte do jego zakończenia. Nie powiedział tylko kiedy to nastąpi.

Sądziłem, że „środa popielcowa” to już jest „po karnawale”… ale byłem w błędzie…. Karnawał trwa i nic nie wskazuje na to, że wkrótce się skończy.

Ponownie stanąłem, z ręką wyciągniętą w górę, na drodze wylotowej z Le Marin w kierunku Fort de France i czekałem na busa, lub „okazję”. Stałem tak, blisko, 3 godziny, spoglądając od czasu, do czasu, na postawiony na środku ronda słup, zwieńczony zegarem i wielkim wyświetlaczem, na którym obserwowałem zmieniające się cyferki: 25, 26, 27, 28, 29, 30 st.C, w cieniu !!! … a ja ciągle w pełnym słońcu….. Mózg zaczyna się gotować.

W ciągu, tych 3 godzin, zatrzymało się przy mnie 6 samochodów, oferując podwiezienie. Niestety, żaden nie jechał do FdF, więc grzecznie dziękowałem za uprzejmość, ale nie skorzystałem, bojąc się, że „utknę” gdzieś w środku wyspy i będę mieć problem z powrotem na jacht. Przerabiałem to już na Tobago, przy okazji „wycieczki” do Plymouth, nad Great Courland Bay, gdzie szukałem polskich śladów na wyspie, ale to historia do opowiedzenia innym razem.

Kim byli sympatyczni kierowcy, oferujący pomoc?
1. Pan ok. 70-tki, wyglądający na biznesmena, w trakcie załatwiania swoich spraw;
2. Pani, w podobnym wieku, wyglądająca jak żona pana nr 1, która wybrała się na zakupy.
3. Sympatyczna para, ok. 40-stki, wyglądająca na turystów, którzy wypożyczyli samochód (i rzeczywiście, spotkałem ich wieczorem w marinie);
4. Chłopak, na oko 25 lat, pechowiec, niestety. Gdy zamykał drzwi, z ich obudowy wypadł głośnik i został przez te drzwi zmasakrowany.. Pewnie żałował że się zatrzymał, i być może, bedzie ostrzegać znajomych przed zabieraniem autostopowiczów, bo psują się wtedy, głośniki ! ;).
5. Para, wyglądająca na emerytów;
6. Dżentelmen, oferujący podwiezienie za 60 Eur . Dla mojego budżetu, kwota niebotyczna i nie do przyjęcia.

Wszyscy „BIALI” !!!

Pozostali, w tym, ciemnoskórzy kierowcy, na mój widok, przyśpieszają, migają światłami albo kreślą rękami, w powietrzu, nie określone znaki.
Dlaczego o tym piszę?
Chcę się podzielić pewnym spostrzeżeniem i doświadczeniem. Być może skorzysta z niego ktoś, kto znajdzie się w podobnej sytuacji.
Z „autostopem” miałem do czynienia dużo i to w wielu krajach. Słyszałem, że na Martynice „autostop” nie działa, ale nie wierzę w takie uogólnienia. Z pewnością, większa lub mniejsza skłonność do zabierania przygodnych podróżnych, jest częściowo, odbiciem schematów kulturowych w danym kraju – np. ostrożni Niemcy boją się bliskiego kontaktu, bo siedzący na sąsiednim fotelu nieznajomy, narusza ich prywatną strefę. Żywiołowi i rodzinni Włosi, mają problem z obcokrajowcami. Swojego podwiozą, z obcym już jest gorzej. Z tym, że to również są tylko uogólnienia, nie do końca uprawnione.

Bardzo ciekawe spostrzeżenia dotyczące kontaktów na styku różnych kultur opisał Hall, w książce „Ukryty wymiar” – polecam. Dla kogoś, kto chce się wybrać w daleki świat jest to, moim zdaniem, lektura obowiązkowa.

Wracając do informacji o „nie działaniu autostopu” w niektórych krajach – jak z większością uogólnień bywa, jest to, na szczęście, tzw. „prawda góralska”, czyli „g… prawda”. Ostatecznie, dochodzi bowiem do relacji między jednostkami, a ludzie, również, na szczęście, są bardzo różni i nie tak łatwo dają się „upchnąć” do „szuflady schematu”.

Ciekawi mnie, czy na wzmiankę o tym, że zatrzymali się wyłącznie „BIALI”, zadźwięczała w Waszej podświadomości struna „solidarności rasowej” ? Pewnie u niektórych tak. Część nie zwróciła na to uwagi, a u części rozedrgała się mocno struna oburzenia. I o to chodziło.
Wybaczcie tę drobną prowokację.

Nie wiem czy mi się udało, bo temat jest trudny i poruszanie się po nim przypomina spacer po polu minowym, ale chciałem pokazać kandydatom na podróżników, jak łatwo jest wpaść w pułapkę schematu i uprzedzeń. Nieuprawnionych i szkodliwych.
Będę bronić tezy, że efektywność podróżowania autostopem ma się do narodowości, wyznania, przynależności klasowej i koloru skóry kierowcy, „jak piernik do wiatraka” – czyli, nijak. To, że „tam i wtedy” zatrzymali się akurat „biali”, to czysty przypadek – zbieg okoliczności. Na Tobago zatrzymywali się wyłącznie ciemnoskórzy kierowcy i to również niczego nie dowodzi.

Stojący na poboczu człowiek nawiązuje z nadjeżdżającym kierowcą, trwającą ułamki sekund relację i to właśnie ta relacja człowiek-człowiek, decyduje o tym, czy pojedziecie, czy nie. Bez względu na kraj, kontynent, kolor skóry, czy uwarunkowania kulturowe. Tak jest w zdecydowanej większości przypadków. Skrajnościami, które można spotkać w każdym kraju, na każdym kontynencie i w każdej kulturze, nie warto się zajmować, a już na pewno nie wolno tworzyć sobie, na ich podstawie, uogólnień, bo to droga donikąd.

Wracamy na szosę i obserwujemy zachowania kierowców.

Jedni mijają Cię obojętnie, bo nigdy nie zabierają pasażerów i to jest ich prawo.

Drudzy, udają, że Cię nie dostrzegają. Wyraźnie mają z Tobą problem, bo gwałtownie przyśpieszają, bojąc się nawiązać kontakt wzrokowy. Zostawmy ich w spokoju. Niech jadą.

Inni, gdy nawiązujesz z nimi kontakt wzrokowy, czują się zobowiązani usprawiedliwić – dać znak, że zatrzymali by się, ale nie mogą, bo są ku temu obiektywne przeszkody – mają komplet pasażerów, nie opuszczają miejscowości, zaraz skręcają do domu, śpieszą się itp.

Jeszcze inni, zabiorą Cię, ale zażądają zapłaty, co nie zawsze jest do zaakceptowania.

Wreszcie, jakiś, naprawdę, mikro-odsetek, pokaże Wam „międzynarodowy znak przyjaźni”, czyli wyprostowany, środkowy palec, bo taka jest jego kultura. Osobista kultura, czyli tzw. „kindersztuba”, nie mająca żadnego związku z krajem, kontynentem, narodowością czy kolorem skóry.

Jeśli autostop nie jest zabroniony przez prawo, jak np. w USA, gdzie, za „włóczęgostwo” można trafić do celi, to prędzej, czy później, ktoś się zatrzyma i Was podwiezie.
Zrobi to z wrodzonej lub, będącej wynikiem dobrego wychowania, uprzejmości;
Z ciekawości i otwarcia na innych ludzi;
Z nudów, w nadziei, na ciekawego rozmówcę, lub by nie zasnąć za kierownicą; I z wielu innych, tylko sobie znanych, i trudnych do odgadnięcia, powodów.

Aby zwiększyć swoje szanse na poboczu drogi warto zadbać o ubiór, wyposażyć buzię w szeroki uśmiech, bo to zawsze nastraja pozytywnie i przede wszystkim, przygotować dużą, kartonową tabliczkę z wypisaną wyraźnie, grubym mazakiem, nazwą celu podróży.

Nie wierzcie w „kraje z nie działającym autostopem”. Zapewniam, że zwykle dojedziecie do celu, a przy okazji nawiążecie ciekawe relacje z „tubylcami” i dowiecie się rzeczy o których nie piszą w żadnych przewodnikach. Czasem, jeśli będziecie mieć szczęście, traficie na lokalną „imprezę”, obiad rodzinny albo wysłuchacie porywającej historii z czyjegoś życia.

Jeśli zaś, tak jak ja, po trzech godzinach zejdziecie z jezdni, żeby z mózgu nie zrobić sobie sufletu, to nie dlatego, że trafiliście na wyjątkowo nieprzyjazny kraj, a dlatego, że nie mieliście akurat szczęścia, albo pisane Wam było co innego, co zrozumiecie niebawem… 🙂

A ipada naprawi się przy innej okazji.

Życzę ciekawych, uśmiechniętych i pozbawionych uprzedzeń podróży.

Le Marin, Martynika, 19.02.2015

P.S.
w zeszłą sobotę, stając ponownie na kotwicy w Le Marin, zamknąłem pętlę wokół Windwars Islands, czyli wysp nawietrznych – Grenada, St.Vincent i Grenadyny, St. Lucia. Łącznie z pobytem na Tobago, to ponad miesiąc, mniej lub bardziej, miłych przygód. A łącznie z Cabo Verde i Atlantykiem, zebrało się sporo do opowiedzenia. Postaram się to nadrobić, jak również odpowiedzieć na maile i komentarze.
W najbliższą niedzielę ruszam na północ, zaczynając od Dominiki – Leeward Islands, Virgin Islands i Wielkie Antyle. Co z tego wyjdzie i co dalej, zobaczymy.
O powodach, dla których zawiesiłem publikowanie postów, nie wspomnę, bo nie warto.
Pozdrawiam. Jacek

DSC_0105  Tobago Cays – Grenadyny

4 komentarzy:
    • Jacek Guzowski
      Jacek Guzowski says:

      A nie moglibyście tak tropić moich śladów na Karaibach?
      Chętnie urządził bym na Was zasadzkę i porwał, bo mi samotność już bokiem zaczyna wychodzić.
      Trzymajcie się i pomyślnych wiatrów.
      🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Skomentuj Bolek R. i Maciek R. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *