Lizbona – Porto Santo. Z dziennika jachtowego.

W niedzielę, 05.102014 pożegnałem „stary kontynent”. Żegnaj Europo ! Od dziś zaczynamy życie „wyspiarskie”.

widok widoczkiem ale trzeba się zarefować .

widok widoczkiem ale trzeba się zarefować .

 

 

 

 

 

 

 

5.10.2014, niedziela -Lizbona Oeiras

Odsypiam wczorajsze zwiedzanie Alfamy. Tak właśnie – nie Lizbony a Alfamy – bo tam naprawdę poczułem klimat tego miasta.

Alfama

Alfama

 

 

 

 

 

 

 

Reszta to, jak na mój gust oczywiście, „widokówki” dla autokarowych turystów. OK. – dla żeglarza ważne są jeszcze: wieża w Belem i pomnik odkrywców. Działają mocno na wyobraźnię. To właśnie w tym miejscu rozpoczęły się historie pierwszych morskich wypraw i odkryć. Na pomniku – tuż za plecami Henryka Żeglarza, twórcy nawigacji morskiej, Vasco da Gama  –  to byli prawdziwi herosi oceanów….

Wychodzić będę z odpływem, czyli dobrze po 12. Ogarniam portowy bałagan. Szykuję jacht do ok. tygodniowego przelotu na Maderę. Sorry – w kierunku Madery. Miejsce przeznaczenia pozostaje w dzienniku puste, aż do osiągnięcia portu docelowego. Ile razy już mi się to potwierdziło? Thyboron, Vlieland, Cherbourg, Porto  – i to tylko w jednym rejsie.

Przy wietrze w plecy przelot powinien zająć do 5 dni. Ale prognozy nie są, aż tak, łaskawe. Rozległy niż przemieszcza się wolno na wschód, spychając na południe wyż, dzięki któremu od dobrych 2 tygodni mieliśmy północny, korzystny wiatr. Wpływ tego niżu odczuję już jutro. Będzie jazda pod wiatr, falę i deszcze.

Sztauję porządnie wyposażenie, wyciągam morskie ciuchy, chowam ponton do forpiku, tankuję wodę , sprawdzam poziom oleju w silniku i przeglądam najważniejsze instalacje. Zmieniam genuę na foka marszowego. Według prognoz ma wiać ok.20kn – to pewnie będzie ok. 25kn – nie chcę płynąć z częściowo zrolowaną genuą – fok marszowy będzie w sam raz.

Jean Claude i Olivier wybierają się do Lizbony. Żegnamy się serdecznie i życzymy sobie ponownego spotkania – na Maderze lub Kanarach. Zaprzyjaźniliśmy się przez tych kilka dni. Takich rozstań pewnie będzie więcej.

Oliver i Jean Claude

Oliver i Jean Claude

 

 

 

 

 

 

 

O 15 oddaję cumy. Tuż za główkami mariny stawiam żagle i ruszamy „z kopyta”, bo wiatr z półwiatru dodaje się z prądem. Korzystając z ładnej pogody przygotowuję obiad na 2 dni. Do północy odjeżdżam 50 mil. Na horyzoncie, za rufą wciąż widać łunę nad Lizboną.

6.10.2014 poniedziałek 

Krótko po północy zaczynam przekraczać rutę, biegnącą wzdłuż półwyspu iberyjskiego. To poważny szlak komunikacyjny. Tędy idą statki ze wszystkich mozliwych kierunków. A szczególnie te z Chin, które skróciły sobie drogę, idąc przez kanał Sueski. Idą więc statki z towarem do portów francuskich, włoskich, greckich, tureckich i afrykańskich. Ruch ogromny. Ruta składa się z 4 pasów. Kilkukrotnie muszę stawać w dryf, żeby przepuścić statki. Nad ranem jestem już poza ich zasięgiem, na otwartym oceanie. Wiatr, zgodnie z prognozą odkręca na NW-W o sile 10-15kn. Idę ostrym bajdewindem, ale cały czas we właściwym kierunku. Dzień słoneczny, ciepły. Trochę ptaków, delfiny. Fajna żegluga. Po zachodzie słońca układam się w mesie, za sztormdeską, z budzikiem pod głową. Śpię do 7 z małymi przerwami na kontolę horyzontu.

poranna wizyta delfinów

poranna wizyta delfinów

 

 

 

 

 

 

 

7.10.2014, wtorek
Przed świtem koryguję kurs. Wiatr odkręca na W- SW i słabnie. To kiepski kurs. Jadę w Afrykę. Konkretnie w Maroko, a jeszcze konkretniej – w Agadir. Chcę jednak jak najbardziej zjechać na południe. Może uda się uciec spod wpływu tego niżu i „załapać” na resztki korzystnego wiatru? Pojadę tak do południa. Ocean jest wielki. Doba żeglugi, a na mapie to zaledwie przecinek. Po południu zmieniam foka marszowego na genuę. Prędkość od razu skoczyła do 5kn. Można też iść ostrzej. Tyle, że fale zaczęły wpadać do kokpitu, więc trzeba było zwinąć „mostek kapitański”. Teraz głównie siedzę centralnie na ławce zejściówki. Tu jest sucho, wygodnie i jest się o co oprzeć. Przy burcie stado delfinów. Uwielbiają przecinać skłębioną wodę tuż przy dziobie jachtu. Kilka płynie w kilwaterze. Urocze są. Dziś minęły mnie 2 statki. Wyraźnie zmieniły kurs, żeby mnie nie niepokoić. Bardzo dziękuję. To miłe. Prognozy sprawdzają się w 100%. Nawet z godzinami przejścia deszczowych chmur. Nie jest to zbyt pocieszające, bo oznacza od jutra wiatr centralnie w twarz. Robię zdjęcia fantastycznego zachodu słońca i księżyca – już prawie w pełni. Jest pięknie. Po zachodzie słońca spać.

Statki ledwie widać na fali - pojawiają się "jak duchy". AIS bardzo się przydaje.

Statki ledwie widać na fali – pojawiają się „jak duchy”. AIS bardzo się przydaje.

 

 

 

 

 

 

 

 

8.10.2014, środa
Przed wschodem słońca decyduję zrobić zwrot. Idę teraz prostopadle do linii Lizbona-Madera. Pójdę tak 1 – 2 doby – aż nadejdzie ogon niżu i przyjdzie wiatr W a później NW. Tuż przed świtem przypływa stado delfinów. Udaje mi się zrobić zdjęcie delfina na tle wschodzącego słońca. Niezły kicz, ale mój własny, “przeze mnie zrobiony i to nie jest moje ostatnie słowo”. Mnie się, w każdym razie,  podoba i umieszczę go na blogu.

wschód słońca z delfinem - czyli rola kiczu w żeglarstwie

wschód słońca z delfinem – czyli rola kiczu w żeglarstwie

 

 

 

 

 

 

 

 

W ciągu dnia przechodzą wysokie cumulusy i ciężkie chmury z deszczem. Fala plus prędkość powodują zalewanie kokpitu.

mokro będzie już za chwilę

mokro będzie już za chwilę

 

 

 

 

 

 

 

Zwijam genuę do połowy – koniec z potopem. Wieczorem znów delfiny i piękny zachód słońca, a jednocześnie wschód wielkiego księżyca w pełni. Cudne obrazki. Robię zdjęcia i kawałek filmu.
Według prognoz najgorsza pogoda ma być w czwartek. Czekam.

żadne zdjęcie nie odda piękna tego widoku - zwłaszcza poruszone

żadne zdjęcie nie odda piękna tego widoku – zwłaszcza poruszone

 

 

 

 

 

 

 

 

9.10. czwartek

Nie dali pospać. Ok. 2 w nocy łomot żagli. Ledwo co wieje i jacht kolebie się na fali. Nie widać gwiazd. Ciężkie chmury i siąpi deszcz. Ustawiam jacht w dryf z fokiem wstecz i idę spać.  O świcie przychodzą jeszcze czarniejsze chmury z deszczem. Leje „jak z cebra” a wiatr kręci.

Niby 4 godziny stoję w miejscu, a cofnęło mnie w dryfie o 5 mil. Ha – jest prąd – końcówka portugalskiego albo początek kanaryjskiego. W locji ma 0,6kn a faktycznie ok. 1. Nadchodzą kolejne deszczowe chmury. O 7 Zakładam 1 ref na grota a za to rozwijam genuę. Prędkość ta sama a nie kładzie. Wracam  na kurs 315 – prostopadły do mojej trasy – bo wiatr zdecydował się wrócić na SW. Jedna za drugą przychodzą chmury z deszczem. Poprzedza je wiatr, w porywach, oceniam, do 6-7B. Po kilku minutach przechodzą.  Jeden z podmuchów kładzie jacht, jednocześnie do kokpitu wchodzi fala, a do tego rozkręciła się szekla od bloku prawo-burtowej kipy. Zwijam genuę, daję nową szeklę i stawiam 1/2 genuy. Teraz wieje cały czas ok 25kn. Podniosła się fala. Wyglądam przejaśnień na horyzoncie, ale ich nie ma. Trzeba przeczekać. Ten niż w końcu odejdzie. Nie dziś, to jutro albo w,niedzielę powinien, na jego „ogonie” pojawić się wiatr północny. Trwamy. Trzeba przeprosić się z kaloszami i sztormiakiem. Nie chce mi sie gotować obiadu. Nie jestem głodny.
12.00 …. Leje….cały czas leje .
16.30 uruchamiam silnik. Napięcie na akumulatorach spadło poniżej 12v.
Nie jestem zachwycony. Akurat przy takiej prędkości i na takiej fali silnik spowoduje tylko chos – walenie o fale z większą siłą i zalewanie kokpitu. Trudno – szkoda żeby pracował na biegu jałowym.
1700 –  Żagle dziwnie sie zachowują – pewnie autopilot znow świruje . Zrobil zwrot. Fok na wstecznym i grot na wstecznym?  Silnik popycha więc nie czuje sie natychmiast hamowania żaglami. Coś jest nie tak …. Zaraz …. To wiatr odkręcił !!!!!! Punktualnie o 1700. Jakby ktoś przekręcił wielki przełącznik. Wyłączył wiatr SW, z którym męczę się od 2 dni, a włączył wiatr NW, na który z utęsknieniem czekam… Przyjęta taktyka okazała się słuszna. Warto było iść niżowi naprzeciw. Dostaliśmy się wreszcie pod jego ogon z wiatrem NW. Można iść już kursem dokładnie na Maderę. I to baksztagiem. Wieje 2B, szybko wzrasta do 3 a potem do 4B. Jedziemy 5kn. Chwilami do 7kn.
To już trochę za dużo –  to nie łódź podwodna – redukuję genuę  5kn będzie akurat.
Dookoła wciąż niskie, czarne chmury. To nie jest stabilna pogoda. Zarefować na noc?
…. A nieee… Zobaczymy.. Taka piękna jazda ….
Robi się ciemno…. Zupełnie. Zachodu słońca nie było widać. Księżyc w pełni, ale co z tego, gdy za grubym kożuchem chmur… Podobnie gwiazdy. „Ciemność….ciemność widzę”.
W tej ciemności pojawiają się wyjątki. Błyska.
Niedobrze. Błyskawice na morzu to nic przyjemnego. A nie są same. Zwykle towarzyszy im wiatr…
Zapalam światła pokładowe. Na siebie zakładam kamizelkę asekuracyjną, a na grota 2 refy…. “Strzeżonego Pan Bóg strzeże” ….. Żeby nie było gadania że niespodziewany szkwał porwał żagle.
Dalej błyska. Nie chcę na to patrzeć. Mimo że dopiero 21 kładę się i natychmiast zasypiam.

10.10 – piątek

Ładnie podgoniliśmy. Cały dzień utrzymuje się korzystny wiatr..  Wieczorem coraz słabszy i słabszy. Siadł zupełnie.

Na zachodzie niepokojące wały chmur, ale na razie nic się nie dzieje. Tylko prawie stoimy w miejscu. Od wczoraj nie pojawiły sie delfiny – brakuje mi ich. Za to na pokładzie znajduję ryby latające… Jakieś małe takie – widywałem dużo większe…

rano z pokładu zbiera się latające ryby. Ta jest wyjątkowo mikra. Widywałem dużo większe okazy

rano z pokładu zbiera się latające ryby. Ta jest wyjątkowo mikra. Widywałem dużo większe okazy

 

 

 

 

 

 

 

 

11.10. – sobota

Cisza. Ocean uspokoił się…. Po południu jest gładki jak stół. Nie uruchamiam silnika, więc kręcimy piruety. Plaża, książka.

cisza na morzu nie wróży nic dobrego

cisza na morzu nie wróży nic dobrego

 

 

 

 

 

 

 

Przypominam sobie, jak podczas pokazu tresury delfinów na Teneryfie, speaker mówił, że treserzy wykorzystują ich naturalną chęć do zabawy.. No to sprawdzimy. Nadmuchuje balonik i wypuszczam na lince za burtę. Tyle, że, jak na złość, żadnego delfina nie ma w pobliżu. Eksperyment będzie kotynuowany przy najbliższej okazji.

mozna poeksperymentować z delfinami - na razie bez rezultatu

można poeksperymentować z delfinami – na razie bez rezultatu

 

 

 

 

 

 

 

 

Niepokoi mnie ta cisza, zwłaszcza, że skończyły mi sie prognozy pogody. Cisza nigdy nie wróży nic dobrego. Proszę Bolka o świeżą prognozę. Otrzymuję ją wkrótce – Bolek – dziękuję – jesteś niezawodny.

Na wszelki wypadek przed zaśnięciem zakładam 2 refy na grota i zwijam genuę. I tak nic nie wieje.

12.10. – niedziela

Ok. 3 w nocy hałas – uderzenie wiatru pochyliło jacht.. Na górze gwiżdże dobre 35 kn, z niezbyt dobrego kierunku – SW-W . Tego prognozy nie przepowiadały. Odwijam malutki kawałek genuy i jedziemy – tyle, że nie da sie celować w Maderę – trudno – poczekamy.

Świt pokazuje wał wysokich, sinych chmur idących od zachodu. Tym razem nie uda sie im uciec. Będziemy je dostawać – jedną po drugiej. Cały dzień wieje ok. 20-30kn. Fala rośnie  Z częstotliwością co ok. 2h przychodzi kolejny siny “komin”. Zanim lunie deszczem, przysyła forpocztę w postaci wiatru. Notuje szkwały dochodzące do 47 kn. Trwają zwykle ok. 10-20min ale w tym czasie, jakby, “prasują ocean” – robi się gładki, ale za chwilę wielkie krople deszczu wybijają w nim dziury – leje jak w kieleckim.

wiatr cichnie, ulewa się wzmaga

wiatr cichnie, ulewa się wzmaga

 

 

 

 

 

 

 

Odbieramy  te wściekłe szkwały na 2 refach grota i ledwie odwiniętym rogu szotowym genuy a prędkość i tak skacze do 7kn. Taka prędkość jest fajna przy słabszym wietrze, ale nie na dużej fali. Trzeba mocno uważać żeby ich nie taranować. W dzień nie ma problemu, ale w nocy trudniej. Pod wieczór przychodzi gigantyczna chmura. Nie granatowa, tym razem, tylko biało-żółta z ciemną podstawą i z pięknie wymalowana tęczą. Nie ma czasu na zachwyty. Mimo, że nie jest sina, wygląda złowieszczo. Błyskawicznie zakładam 3 ref. Teraz grot jest mniejszy od trajsla….

3 refy będzie akurat (więcej nie ma)

3 refy będzie akurat (więcej nie ma)

 

 

 

 

 

 

 

Zdążyłem … Tym razem to był naprawdę solidny szkwał. Nie zmierzyłem, bo obydwiema rękami ściskałem rumpel, ale na pewno był najmocniejszy tego dnia. Oceniam, że dobrze ponad 50kn. Po jego przejściu nieco się uspokaja – tj. porywy nie przekraczają 30kn (6-7B).

dmuchnęło

dmuchnęło dobrze ponad 50kn

 

 

 

 

 

 

 

Do tej pory łapałem za rumpel tylko w czasie silnych szkwałów ale od południa siedzę już non stop przy sterze, bo autopilot odmówił współpracy. Pokazuje “NO DATA” – brak komunikacji z żyrokompasem. W tych warunkach nie da się go naprawiać.

Równoważę żagle tak, żeby można było, przynajmniej, na dłuższa chwilę zostawić rumpel bez opieki. Udaje się – nawet obiad udało sie zrobić. Nie – nie żadne ziemniaczki czy makarony. Na to nie ma czasu. Gotuje tylko wodę i zalewam posiłek liofilizowany. Wygląd ma okropny ale w smaku jest bardzo dobry. Mimo wcześniejszych obaw, okazuje się że 1 porcja, na moje potrzeby, zupełnie wystarcza. Potrzeby są oczywiście zupełnie inne niż w “życiu lądowym” – z korzyścią dla wagi. Szacuję że “zjechałem”, co najmniej, 10-12 kg i 1 numer w garderobie – bardzo mi to odpowiada.

Po zachodzie słońca widać na horyzoncie łunę – to już światła Porto Santo. Odbijają się od chmur.  Ok. 2300 stawiam jacht w dryf, żeby się chwilę zdrzemnąć.

13.10 – poniedziałek.

Chwila trwała 6 godzin. Drzemałem “jak zabity”. W tym czasie jacht zdryfował prawie 10 mil. Wieje 5B z SW. Czyli dokładnie “w twarz”. Do południa kontynuuje ten sam kurs. Stawiam komplet żagli. Idziemy ostro na wiatr, ale mocno w bok od Madery. Na moment przychodzi pokusa, żeby dać się ponieść – prosto na Lanzarote … Nie. Szkoda Madery. Walczymy.

Widać już zarys wzgórz Porto Santo. W linii prostej zostało 20 mil. Tyle, że nie będziemy płynąć po prostej.

Robie zwrot, żeby nabrać wysokości. Z obliczeń wynika, że tym kursem trzeba będzie iść do północy. Chyba, że wiatr trochę odkręci. Ok. 1500 widzę żagiel.  Duży niemiecki kecz,  z grotem wybranym “ na blachę”, ciężko waląc dziobem o fale, idzie pod wiatr , na silniku, w kierunku Porto Santo. Muszą mieć bardzo mocny silnik. I wielkie zbiorniki z paliwem… Przechodzę im przed samym dziobem, na pełnych żaglach.

Przed zachodem słońca  wiatr odkręca lekko na zachód i tężeje – zakładam 2 refy. Decyduję sie na wcześniejszy zwrot. Widzę wyraźnie zarys wzgórz Porto Santo. Wraz ze zmrokiem pojawia się latarnia Ilheu de Cima Fl(3)15s.  Będzie mi sie jakiś czas śniła, bo wpatrywałem się w nią niemal przez całą noc. Wiało W 5-6. Ostry bajdewind. 8 godzin pod wiatr i falę. Powoli, ale cały czas do celu.  W nocy nie widać nadchodzących fal i chwilami bywa mokro. Jedna pokazała siłę oceanu. Przyszła niespodziewanie. Dostałem w plecy, przez płótno szpryc-budy – uderzenie, jak workiem kartofli. Kokpit całkowicie wypełnił sie wodą. Hermetyczne klapy na zejściówkach przydały się. Do wnętrza nie dostała się ani kropla.  Przy okazji sprawdziłem – kokpit opróżnia sie z wody w ok. 30 sekund.  Nieźle.

14.10. – wtorek

Po osiągnięciu trawersu wyspy Ilheu de Cima trzeba podeprzeć się silnikiem, bo idziemy niemal pod wiatr. O 2.30 mijamy główki Porto Santo i przystawiamy się do y-bomu. Chwilę później wiatr przybiera na sile. Taki gwizd na wantach oznacza dobrze ponad 7B.  Fajnie, że jesteśmy w bezpiecznym porcie.

Pierwszy atlantycki przelot za nami. Ocean pokazał swoją siłę. Nie zawsze da się pływać z wiatrem i falą. Zamiast 480 mil w 5 dni,  zrobiliśmy 720 mil w 9 dni. Było nieźle. Teraz mam kilka dni na poznanie tej uroczej wyspy, odpoczynek i trochę napraw. Przede wszystkim trzeba naprawić autopilota – bez niego byłoby ciężko. Na logu, od wyjścia ze Świnoujścia, nakręciło się 2816 mil.

4 komentarzy:
    • Jacek Guzowski
      Jacek Guzowski says:

      Przepraszam za opóźnioną odpowiedź.
      Jacht spisuje się dobrze.Jest odporny. A płynie tak, jak się mu pozwala – t.j. wymaga właściwego doboru żagli.
      Gdyby całkiem zrzucić żagle, będzie jak butelka na fali. Słyszałeś kiedyś, żeby fala rozbiła butelkę ?
      Tyle że zrzucenie żagli powoduje okropne kołysanie – a kto to lubi…
      No to stawia się „chustki do nosa” i płynie. I tu przychodzi druga kwestia – prędkość. Gdy jest zbyt duża – jacht dziobie fale, albo surfuje po nich – w jednym i drugim przypadku mam pełny kokpit wody – a nie lubię. O technikach „sztormowania” napisano opasłe tomiska. Wszyscy jednak zgadzają się, że tak naprawdę nie ma jednej uniwersalnej metody na przetrwanie. Każdy jacht jest bowiem inny, podobnie jak nie ma dwóch identycznie reagujących sterników. Sporo już silnych wiatrów przetrwałem na Eternity ale wciąż się uczę Jej zachowań. Czasem potrafi zaskoczyć. Najbardziej niekorzystnym kursem, w razie złej pogody, jest półwiatr. W baksztagu jest dość komfortowo, a w bajdewindzie nieco mokro – to jakim kursem przyjąć silny podmuch zależy od kierunku wiatru, namiaru na cel i determinacji, jeśli chodzi o chęć jego szybkiego osiągnięcia. Ponieważ donikąd się nie spieszę, wolę dać się ponieść, niż toczyć z wiatrem i morzem walkę, której wygrać się przecież nie da. Jak gdzieś już pisałem: najsilniejszy sztorm kiedyś się skończy. Trzeba trwać. Cierpliwie czekać. Cierpliwość była zawsze wpisana w żeglarstwo.

      Odpowiedz
    • Jacek Guzowski
      Jacek Guzowski says:

      Miło mi. Tak jak wyjaśniłem w zakładce „po co mi ten blog”, staram się pisać o rzeczach istotnych, które mogą być przydatne innym.
      Będę się starać kontynuować, choć coraz trudniej się robi z internetem. Poczekamy, zobaczymy. Pozdrawiam

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *