La Gomera. Mam dość !!!
Mam dość !!! Jestem zmęczony !!! Odezwało się też przewlekłe schorzenie.
marina San Sebastian w strugach deszczu
Mam dość stania w portach. Zmęczyły mnie. Oprócz tzw. „gorączki polarnej”, cierpię na przewlekłą postać tzw. „choroby swędzących stóp”. To znaczy, że nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu. Imperatyw kategoryczny. Muszę wyruszyć w drogę. Ta nazwa pasuje jednak, bardziej, do podróżników poruszających się po lądzie. Jak, zatem, nazwać tę jednostkę chorobową, u żeglarzy?
Kiedyś, przekomarzałem się z koleżanką, żeglarką, która zwierzyła mi się ze swojego pięknego marzenia. Chciała założyć małą stocznię, w której mogła by ratować stare, drewniane, łodzie i żaglowce.
– To całkiem realne marzenie, stwierdziłem.
– To tylko kwestia decyzji i konsekwentnego działania. Ale jak Cię znam, masz „pieprz pod ogonem” i długo w jednym miejscu nie wysiedzisz. I to może być Twój problem.
– A ty, a ty, a ty…, odparła wzburzona… A ty masz sól w d…. !!!
Uśmialiśmy się setnie.
Coś tu jest na rzeczy. Lubię wchodzić do nowych portów, ale port jest dobry na, góra, 2-3 dni. Najlepiej czuję się w morzu. Gdy mijałem Cabo da Roca i wpływałem w nurt Tagu, uświadomiłem sobie, że wolałbym ominąć Lizbonę i płynąć prosto na Maderę. Wówczas zdecydował rozsądek – wiadomo dlaczego.
Swoją drogą, ciekawi mnie jak można by nazwać podobne schorzenie, w przypadku innych dyscyplin „podróżniczych„. Np. w przypadku rowerzystów: „nadwrażliwość dwóch pedałów„? Eeee tam… może jednak lepiej zostawię ten temat w spokoju….
Od 5 dni stoję w San Sebastian, na wyspie La Gomera.
San Sebastian – widok z mariny
Czekam aż przejdzie niż, który się tu zapuścił, przynosząc ulewne deszcze i niekorzystny, silny wiatr. Wieje, chwilami, do 40 kn i lepiej, z SW – to dokładnie „w twarz„. Stoję w stałym przechyle. Z perspektywy mojej bezpiecznej i suchej „budki kokpitowej”, obserwuję, jak w 30 minutowych interwałach, przetaczają się, nad portem, kolejne chmury, niosące megatony deszczu.
Leje tak, że „klękejcie narody”
Tutaj jak już leje, to leje tak, że „klękejcie narody„, jak mawia Babcia Stenia. Studzienki na ulicach nie nadążają z odprowadzaniem wody, więc samochody wzniecają fontanny, a kanały burzowe, zamieniły się w rwące potoki. Straż pożarna i Guardia Civil mają pełne ręce roboty z powodu osunięć ziemi na drogi. Jest też chłodniej – „zaledwie” 20 st.C.
podtopione ulice San Sebastian
Szczęśliwe są tylko mieszkanki Gomery, ponieważ mogły powyciągać z szaf wysokie kozaki, grube getry, ciepłe swetry i kurtki. Z radością paradują w nich po ulicach, po których turyści nadal chodzą w krótkich portkach i t-shirtach…
Niż przesuwa się wolniej, niż prognozowano tydzień temu. Sadziłem, że będę mógł spokojnie wyjść w drogę ok. 20.11, a tu zbliża się niedziela 23.11, a górą wciąż wieje niekorzystny wiatr ponad 35 kn i LEJE !. Trudno. Czekam. Nie będę się katować. Droga przez Atlantyk ma być intensywnym przeżyciem, na pograniczu metafizyki. Bardzo na to liczę i odliczam godziny do wyjścia. Poczekam jednak, aż przynajmniej deszcz się „wypada”. Dobrze by było móc się skupić na przeżyciach wewnętrznych, a nie na ciągłej walce o przetrwanie.
La Gomera to, moim zdaniem, najpiękniejsza wyspa archipelagu. Mnóstwo zieleni, urozmaicony, górzysty krajobraz, piękne plaże, zaciszna marina i przyjaźni, uśmiechnięci mieszkańcy.
San Sebastian
San Sebastian
San Sebastian
Co najważniejsze – panuje tu „święty spokój”. La Gomera nie ma lotniska międzynarodowego, więc i turystów jest dużo, dużo mniej. Tylko 1-2 razy w tygodniu przypływają ogromne statki wycieczkowe i „wypluwają z siebie” ok. 1000 pasażerów. W poniedziałek była AIDA, dziś (sobota) EUROPA 2. Gdy stają w porcie, trudno znaleźć w kafejkach i restauracjach wolne krzesło. Wieczorem, na szczęście, zabierają to, głównie, niemiecko-języczne, towarzystwo na pokład i płyną dalej. Dopiero wtedy można spokojnie usiąść i celebrować późne „cortado completo”, czy „mojito”.
Cortado leche
Mojito
Marina jest świetnie osłonięta, dobrze zorganizowana i stosunkowo niedroga. Poziom cen, jak w Radazul – 11Eur/dzień. Ale uwaga ! Tak jest tylko dla jachtów, o długości, poniżej 9m. Większe jachty, zgodnie z dekretem królewskim, muszą płacić specjalny podatek „od latarni morskich”, co znacznie podnosi ceny Mimo to, marina jest pełna „cruiserów”, którzy , podobnie jak ja czekają na lepsza pogodę.
Marina San Sebastian
Uwaga! Zrobiłem specjalną fotę, którą dedykuję Olkowi Dobie !!!. Obok mnie stoi oceaniczna, jednoosobowa, łódź wiosłowa. Przypłynęła tu, przez Atlantyk, aż z Meksyku. Chwilowo stoi pusta. Szkoda, bo chętnie pogawędził bym z właścicielem, wspominając oczywiście o naszym „kajakarzu”.
transatlantycka łódź wiosłowa
Podczas postoju w Radazul wykonałem główne prace naprawcze i przygotowujące jacht do ok. miesięcznego przeskoku przez Atlantyk. Najpoważniejszymi były: przywrócenie autopilota do pełnej sprawności, przygotowanie osprzętu do specyfiki żeglugi pasatowej, dorobienie zgubionych listew grota i zaszycie kieszeni, zaopatrzenie i pranie.
punkt 19 listy prac do zrobienia: „pranie”, odfajkowany”
Miesięczny przelot przez ocean to poważne wyzwanie dla sprzętu. Niezbędny jest szczegółowy przegląd takielunku, z wjazdem na maszt włącznie. Wspólnie z Szymonem, „oblecieliśmy” obydwa nasze maszty. Szymon na górze, ja przy kabestanie, na dole. Lista prac, składająca się z 19 punktów, została „odfajkowana” w komplecie.
Sweet focia Szymona, na maszcie Eternity
W niedzielę 16.11. pożegnałem się z Szymonem. Tu nasze drogi, chwilowo, się rozchodzą. Szymon przeskoczy na Gran Canarię, gdzie będzie, w pełni zasłużenie, pełnić rolę „gwiazdy medialnej”, a następnie wyruszy, wraz z flotyllą regat ARC na Santa Lucię, bo tam ARC się zakończy. Mam nadzieję, że będzie miał często okazję, do postawienia z przodu „dużego, czerwonego, baloniastego” i przybędzie na St. Lucie na czele stawki. Trzymam kciuki Szymonie !!! Uważaj na siebie !!! Do zobaczenia po drugiej stronie !!! Będziemy w kontakcie, via telefon satelitarny.
Kolejny port został za rufą. Tuż za główkami zrobiłem kilka kółek, żeby ponownie skalibrować autopilota. 60 mil dzielących Radazul od San Sebastian pokonane zostało z wiatrem, „jak po sznurku”. W poniedziałek ok. 0200 obłożyłem cumy przy znanym, z poprzedniego pobytu, y-bomie, Mariny San Sebastian. Na logu Eternity nawinęło się 3398 mil.
kolejny port zostaje za rufą
Pobyt na Gomerze upłynął, również, pracowicie. Zaszyłem dziurę na grocie (pękł na szwie), założyłem elastyczne mocowania fartuchów przeciw-bryzgowych, dotychczas często zrywanych przez fale i wstawiłem zamki do sztorc klap. Wkrótce zaczną się rejony, gdzie trzeba zamykać jacht. Aha… od czasu sztormu, w Kattegacie, kiedy fala zabrała flagsztok, wraz z banderą, nosiłem ją na bramie rufowej. „Dawała radę”, ale nie wyglądała zbyt elegancko. Teraz dorobiłem nowy flagsztok.
nowy flagsztok z łodygi liscia palmowego – duma kapitana
Doskonale pasuje do klimatu tego miejsca, bo zrobiłem go ze zdrewniałej łodygi liścia palmowego. Bardzo jestem z niego dumny. Od czasu, gdy bandera ponownie zawisła na flagsztoku, a tym samym stała się lepiej widoczna, zacząłem notować liczne „dzień dobry” z kei i z przepływających i to wcale nie polskich, jachtów.
Poważnym wyzwaniem jest zaopatrzenie. Wodę pitną zorganizowałem już w Radazul. Tutaj pozostaje mi kupić mleko, jaja, pieczywo i oczywiście warzywa i owoce. Koszyk z warzywami, który będzie od jutra podróżować na pokładzie rufowym, wypełniony jest po brzegi, Głównie cebulą i czosnkiem. Zapewniam, że wampiry będą omijać Eternity z daleka.
kosz z warzywami na Atlantyk – postrach wampirów
Jedyne centrum handlowe, oddalone jest o ok. 20 minut wędrówki z plecakiem, więc zakupy robię, „na raty”. W supermarkecie, trzykrotnie spotykam, stojącego za kasą, uśmiechniętego, sobowtóra Placido Domingo. Wygląda jak Jego, nieco młodszy, brat bliźniak. Biedak, ma pełne ręce roboty. Podczas gdy inne kasy odpoczywają, do niego stoi zawsze długi ogonek klientek, w przeróżnym wieku, z wypchanymi po brzegi wózkami. To nie jest przypadek ;).
„Placido. Kaprys Wielkiego Tenora?
Jak większość artystów, Wielki Tenor, również nie jest wolny od pewnych dziwactw i słabostek. Ta jednak nie jest znana szerszemu ogółowi. Mało kto bowiem wie, że w niektóre weekendy, ucieka On z tłocznego Madrytu na wyspę La Gomera, gdzie w San Sebastian, pracuje „na kasie” w miejscowym supermarkecie. Jest niezwykle miły, uśmiechnięty i często podśpiewuje – cieszą się klienci supermarketu…. Wkrótce wywiad z artystą…”
Wreszcie przyszła pora, na szczegółowe zaplanowanie ruty, w oparciu o aktualne prognozy wiatrowe. Liczę się z tym, że Święta będę spędzać na morzu. Wygląda też na to, że Cabo Verde trzeba zostawić z boku. Perspektywa walki z siłami Natury, równie trudnej, co bezowocnej, nie jest specjalnie zachęcająca. Trochę szkoda, bo chętnie bym porównał, jakie zmiany zaszły na wyspach, w ciągu 7 lat od czasu gdy tam byłem, na pokładzie Selmy.
Rutę, o długości ok. 2700 Nm, podzieliłem na 29 odcinków, po 95 mil każdy. Gdyby faktycznie tak dobrze szło, to jest cień szansy na karaibskie Święta. To, jednak dla Eternity, spore wyzwanie i pierwszy, tak poważny, oceaniczny sprawdzian. Dla mnie również. Nie mam doświadczeń z tak długim jednorazowym przelotem. I do tego przelotem „solo„. Nie będę ukrywać, że czuję mocny dreszcz emocji. Będzie się działo.
Teraz naprawdę żegnam się na dłużej. Składam Wam wszystkim tą drogą, serdeczne życzenia pogodnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.
Mam wielką nadzieję, że życzenia noworoczne, będę mógł zamieścić, w tym miejscu, we właściwym dla tego czasie. Bywajcie.
P.S. To zdjęcie, nijak, nie pasuje do treści wpisu, ale je lubię, więc zamieszczam
Pomyślnych wiatrów Jacku! Trzymam kciuki i czekam na wieści z drugiej strony Atlantyku.
Oczywiście musiałeś wstawić tytuł i podtytuł wprowadzający lekkie napięcie 🙂
teraz dopiero trzymam kciuki…..za Atlantyk!!!
Powodzenia!!!!!!!!
Powodzenia !!! jestesmy w podobnym wieku, czasami sie zastanawiam, czy nie rzucic wszystkiego i tez pojsc za marzeniami z mlodosci. w szufladzie mam rzadko używany patent kapitana j. Wydawalo mi sie, ze moze za stary jestem i do wygod nawykły. będe sledzil Twoj rejs, trzymam kciuki za powtórzenie trasy „Opty”
Pomyślnych wiatrów !
Jacek! W imieniu całej meliniarskiej asocjacji: powodzenia, trzymaj się!
Trzymamy kciuki całą rodziną! Szymon chyba już Ci depcze po piętach! Oby szybko i bezproblemowo po drugiej stronie Wielkiej Kałuży! 🙂
Bieżące wieści i przygody od Jacka przesłane prosto z Oceanu A. gdzieś między Kanarami a Zielonym P. można poczytać tu: http://www.melina.wroclaw.pl
Pomyślnych wiatrów panie Jacku! Twój zapasowy flagsztok mieszka teraz na Yumitori i pewnie bardzo tego żałuje bo wolałby zwiedzać ciepłe morza zamiast marznąć i obłazić z lakieru w Trzebieży.
Jego nowy właściciel ma podobne odczucia.
Pozdrawiam.
G.