La Gomera. Mam dość !!!

Mam dość !!!  Jestem zmęczony !!!  Odezwało się też przewlekłe schorzenie.

DSC_3016_resize

 

 

 

 

 

  marina San Sebastian w strugach deszczu

 

Mam dość stania w portach. Zmęczyły mnie. Oprócz tzw. „gorączki polarnej”, cierpię na przewlekłą postać tzw. „choroby swędzących stóp”. To znaczy, że nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu. Imperatyw kategoryczny. Muszę wyruszyć w drogę. Ta nazwa pasuje jednak, bardziej, do podróżników poruszających się po lądzie. Jak, zatem, nazwać tę jednostkę chorobową, u żeglarzy?

Kiedyś, przekomarzałem się z koleżanką, żeglarką, która zwierzyła mi się ze swojego pięknego marzenia. Chciała założyć małą stocznię, w której mogła by ratować stare, drewniane, łodzie i żaglowce.

To całkiem realne marzenie, stwierdziłem.

To tylko kwestia decyzji i konsekwentnego działania. Ale jak Cię znam, masz „pieprz pod ogonem” i długo w jednym miejscu nie wysiedzisz. I to może być Twój problem.

A ty, a ty, a ty…, odparła wzburzona… A ty masz sól w d…. !!!

Uśmialiśmy się setnie.

Coś tu jest na rzeczy. Lubię wchodzić do nowych portów, ale port jest dobry na, góra, 2-3 dni. Najlepiej czuję się w morzu. Gdy mijałem Cabo da Roca i wpływałem w nurt Tagu, uświadomiłem sobie, że wolałbym ominąć Lizbonę i płynąć prosto na Maderę. Wówczas zdecydował rozsądek – wiadomo dlaczego.

Swoją drogą, ciekawi mnie jak można by nazwać podobne schorzenie, w przypadku innych dyscyplin „podróżniczych„.  Np. w przypadku rowerzystów: „nadwrażliwość dwóch pedałów„? Eeee tam… może jednak lepiej zostawię ten temat w spokoju….

Od 5 dni stoję w San Sebastian, na wyspie La Gomera.

DSC_2967_resize

 

 

 

 

 

San Sebastian – widok z mariny

 

Czekam aż przejdzie niż, który się tu zapuścił, przynosząc ulewne deszcze i niekorzystny, silny wiatr. Wieje, chwilami, do 40 kn i lepiej, z SW – to dokładnie „w twarz„. Stoję  w stałym przechyle. Z perspektywy mojej bezpiecznej i suchej „budki kokpitowej”, obserwuję, jak w 30 minutowych interwałach, przetaczają się, nad portem, kolejne chmury, niosące megatony deszczu.

DSC_3017_resize

 

 

 

 

 

Leje tak, że „klękejcie narody”

 

Tutaj jak już leje, to leje tak, że „klękejcie narody„, jak mawia Babcia Stenia. Studzienki na ulicach nie nadążają z odprowadzaniem wody, więc samochody wzniecają fontanny, a kanały burzowe, zamieniły się w rwące potoki. Straż pożarna i Guardia Civil mają pełne ręce roboty z powodu osunięć ziemi na drogi. Jest też chłodniej – „zaledwie” 20 st.C.

DSC_3023_resize

 

 

 

 

 

podtopione ulice San Sebastian

 

Szczęśliwe są tylko mieszkanki Gomery, ponieważ mogły powyciągać z szaf wysokie kozaki, grube getry, ciepłe swetry i kurtki. Z radością paradują w nich po ulicach, po których turyści nadal chodzą w krótkich portkach i t-shirtach…

Niż przesuwa się wolniej, niż prognozowano tydzień temu. Sadziłem, że będę mógł spokojnie wyjść w drogę ok. 20.11, a tu zbliża się niedziela 23.11, a górą wciąż wieje niekorzystny wiatr ponad 35 kn i LEJE !. Trudno. Czekam. Nie będę się katować. Droga przez Atlantyk ma być intensywnym przeżyciem, na pograniczu metafizyki. Bardzo na to liczę i odliczam godziny do wyjścia. Poczekam jednak, aż przynajmniej deszcz się „wypada”. Dobrze by było móc się skupić na przeżyciach wewnętrznych, a nie na ciągłej walce o przetrwanie.

La Gomera to, moim zdaniem, najpiękniejsza wyspa archipelagu. Mnóstwo zieleni, urozmaicony, górzysty krajobraz, piękne plaże, zaciszna marina i przyjaźni, uśmiechnięci mieszkańcy.

DSC_2985_resize

 

 

 

 

 

San Sebastian

 

IMG_0266_resize

 

 

 

 

San Sebastian

 

 

 

DSC_3003_resize

 

 

 

 

 

 

San Sebastian

 

 

 

Co najważniejsze – panuje tu „święty spokój”. La Gomera nie ma lotniska międzynarodowego, więc i turystów jest dużo, dużo mniej. Tylko 1-2 razy w tygodniu przypływają ogromne statki wycieczkowe i „wypluwają z siebie” ok. 1000 pasażerów. W poniedziałek była AIDA, dziś (sobota) EUROPA 2. Gdy stają w porcie, trudno znaleźć w kafejkach i restauracjach wolne krzesło. Wieczorem, na szczęście, zabierają to, głównie, niemiecko-języczne, towarzystwo na pokład i płyną dalej. Dopiero wtedy można spokojnie usiąść i celebrować późne „cortado completo”, czy „mojito”.

DSC_3065_resize

 

 

 

 

Cortado leche

 

 

DSC_3070_resize

 

 

 

 

 

 

Mojito

 

 

 

Marina jest świetnie osłonięta, dobrze zorganizowana i stosunkowo niedroga. Poziom cen, jak w Radazul – 11Eur/dzień. Ale uwaga !  Tak jest tylko dla jachtów, o długości, poniżej 9m. Większe jachty, zgodnie z dekretem królewskim, muszą płacić specjalny podatek „od latarni morskich”, co znacznie podnosi ceny Mimo to, marina jest pełna „cruiserów”, którzy , podobnie jak ja czekają na lepsza pogodę.

DSC_2993_resize

 

 

 

 

 

Marina San Sebastian

 

Uwaga! Zrobiłem specjalną fotę, którą dedykuję Olkowi Dobie !!!. Obok mnie stoi oceaniczna, jednoosobowa, łódź wiosłowa. Przypłynęła tu, przez Atlantyk, aż z Meksyku. Chwilowo stoi pusta. Szkoda, bo chętnie  pogawędził bym z właścicielem, wspominając oczywiście o naszym „kajakarzu”.

IMG_0251_resize

 

 

 

transatlantycka łódź wiosłowa

 

 

 

Podczas postoju w Radazul wykonałem główne  prace naprawcze i przygotowujące jacht do ok. miesięcznego przeskoku przez Atlantyk. Najpoważniejszymi były: przywrócenie autopilota do pełnej sprawności, przygotowanie osprzętu do specyfiki żeglugi pasatowej, dorobienie zgubionych listew grota i zaszycie kieszeni, zaopatrzenie i pranie.

DSC_2937_resize

 

 

 

punkt 19 listy prac do zrobienia: „pranie”, odfajkowany”

 

 

 

Miesięczny przelot przez ocean to poważne wyzwanie dla sprzętu. Niezbędny jest szczegółowy przegląd takielunku, z wjazdem na maszt włącznie. Wspólnie z Szymonem, „oblecieliśmy” obydwa nasze  maszty. Szymon na górze, ja przy kabestanie, na dole.  Lista prac, składająca się z 19 punktów, została „odfajkowana” w komplecie.

DCIM102GOPRO

 

 

 

 

Sweet focia Szymona, na maszcie Eternity

 

 

 

W niedzielę 16.11. pożegnałem się z Szymonem. Tu nasze drogi, chwilowo, się rozchodzą. Szymon przeskoczy na Gran Canarię, gdzie będzie, w pełni zasłużenie, pełnić rolę „gwiazdy medialnej”, a następnie wyruszy, wraz z flotyllą regat ARC na Santa Lucię, bo tam ARC się zakończy. Mam nadzieję, że będzie miał często okazję, do postawienia z przodu „dużego, czerwonego, baloniastego”  i przybędzie na St. Lucie na czele stawki. Trzymam kciuki Szymonie !!! Uważaj na siebie !!! Do zobaczenia po drugiej stronie !!! Będziemy w kontakcie, via telefon satelitarny.

Kolejny port został za rufą. Tuż za główkami zrobiłem kilka kółek, żeby ponownie skalibrować autopilota. 60 mil dzielących Radazul od San Sebastian pokonane zostało z wiatrem, „jak po sznurku”. W poniedziałek ok. 0200 obłożyłem cumy przy znanym, z poprzedniego pobytu, y-bomie, Mariny San Sebastian. Na logu Eternity nawinęło się 3398 mil.

DSC_2943_resize

 

 

 

 

 kolejny port zostaje za rufą

 

 

Pobyt na Gomerze upłynął, również, pracowicie. Zaszyłem dziurę na grocie (pękł na szwie), założyłem elastyczne mocowania fartuchów przeciw-bryzgowych, dotychczas często zrywanych przez fale i wstawiłem zamki do sztorc klap. Wkrótce zaczną się rejony, gdzie trzeba zamykać jacht.  Aha… od czasu sztormu, w Kattegacie, kiedy fala zabrała flagsztok, wraz z banderą, nosiłem ją na bramie rufowej. „Dawała radę”, ale nie wyglądała zbyt elegancko. Teraz dorobiłem nowy flagsztok.

flagsztok_resize

 

 

 

 

nowy flagsztok z łodygi liscia palmowego – duma kapitana

 

 

Doskonale pasuje do klimatu tego miejsca, bo zrobiłem go ze zdrewniałej łodygi liścia palmowego. Bardzo jestem z niego dumny. Od czasu, gdy bandera ponownie zawisła na flagsztoku, a tym samym stała się lepiej widoczna, zacząłem notować liczne dzień dobry z kei i z przepływających i to wcale nie polskich, jachtów.

Poważnym wyzwaniem jest zaopatrzenie. Wodę pitną zorganizowałem już w Radazul. Tutaj pozostaje mi kupić mleko, jaja, pieczywo i oczywiście warzywa i owoce.  Koszyk z warzywami, który będzie od jutra podróżować na  pokładzie rufowym, wypełniony jest po brzegi, Głównie cebulą i czosnkiem. Zapewniam, że wampiry będą omijać Eternity z daleka.

DSC_3078_resize

 

 

 

kosz z warzywami na Atlantyk – postrach wampirów

 

 

 

Jedyne centrum handlowe, oddalone jest o ok. 20 minut wędrówki z plecakiem, więc zakupy robię, „na raty”. W supermarkecie, trzykrotnie spotykam, stojącego za kasą, uśmiechniętego, sobowtóra Placido Domingo. Wygląda jak Jego, nieco  młodszy, brat bliźniak. Biedak, ma pełne ręce roboty. Podczas gdy inne kasy odpoczywają, do niego stoi zawsze długi ogonek klientek, w przeróżnym wieku, z wypchanymi po brzegi wózkami. To nie jest przypadek ;).

Placido Domingo1_resize

 

 

Placido. Kaprys Wielkiego Tenora?
Jak większość artystów, Wielki Tenor, również nie jest wolny od pewnych dziwactw i słabostek. Ta jednak nie jest znana szerszemu ogółowi. Mało kto bowiem wie, że w niektóre weekendy, ucieka On z tłocznego Madrytu na wyspę La Gomera, gdzie w San Sebastian, pracuje „na kasie” w miejscowym supermarkecie. Jest niezwykle miły, uśmiechnięty i często podśpiewuje – cieszą się klienci supermarketu…. Wkrótce wywiad z artystą…”

 

Wreszcie przyszła pora, na szczegółowe zaplanowanie ruty, w oparciu o aktualne prognozy wiatrowe. Liczę się z tym, że Święta będę spędzać na morzu. Wygląda też na to, że Cabo Verde trzeba zostawić z boku. Perspektywa walki z siłami Natury, równie trudnej, co bezowocnej, nie jest specjalnie zachęcająca. Trochę szkoda, bo chętnie bym porównał, jakie zmiany zaszły na wyspach, w ciągu 7 lat od czasu gdy tam byłem, na pokładzie Selmy.

Rutę, o długości ok. 2700 Nm,  podzieliłem na 29 odcinków, po 95 mil każdy. Gdyby faktycznie tak dobrze szło, to jest cień szansy na karaibskie Święta. To, jednak dla Eternity, spore wyzwanie i pierwszy, tak poważny, oceaniczny sprawdzian. Dla mnie również. Nie mam doświadczeń z tak długim jednorazowym przelotem. I do tego przelotem „solo„. Nie będę ukrywać, że czuję mocny dreszcz emocji. Będzie się działo.

Teraz naprawdę żegnam się na dłużej. Składam Wam wszystkim tą drogą, serdeczne życzenia pogodnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.

CHoinka z Kanarów

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mam wielką nadzieję, że życzenia noworoczne, będę mógł  zamieścić, w tym miejscu, we właściwym dla tego czasie. Bywajcie.

P.S. To zdjęcie, nijak,  nie pasuje do treści wpisu, ale je lubię, więc zamieszczam

DSC_3036_resize 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

9 komentarzy:
  1. Krzysztof M.
    Krzysztof M. says:

    Powodzenia !!! jestesmy w podobnym wieku, czasami sie zastanawiam, czy nie rzucic wszystkiego i tez pojsc za marzeniami z mlodosci. w szufladzie mam rzadko używany patent kapitana j. Wydawalo mi sie, ze moze za stary jestem i do wygod nawykły. będe sledzil Twoj rejs, trzymam kciuki za powtórzenie trasy „Opty”

    Odpowiedz
  2. Foka56
    Foka56 says:

    Trzymamy kciuki całą rodziną! Szymon chyba już Ci depcze po piętach! Oby szybko i bezproblemowo po drugiej stronie Wielkiej Kałuży! 🙂

    Odpowiedz
  3. Yumitori
    Yumitori says:

    Pomyślnych wiatrów panie Jacku! Twój zapasowy flagsztok mieszka teraz na Yumitori i pewnie bardzo tego żałuje bo wolałby zwiedzać ciepłe morza zamiast marznąć i obłazić z lakieru w Trzebieży.
    Jego nowy właściciel ma podobne odczucia.
    Pozdrawiam.
    G.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *