Madera – Lanzarote – Teneryfa. Z dziennika jachtowego.
Porto Santo (Madera) – Arrecife (Lanzarote) – Puerto Radazul (Teneryfa)
Wydmuchało się. A jeszcze wczoraj główki portu znajdowały się w strefie przyboju.
główki portu w strefie przyboju
Środa 22.10.2014 – Porto Santo.
Dziś żegnam się z Maderą. Opuszczam Porto Santo. Idę w kierunku archipelagu Wysp Kanaryjskich. W sobotę, na wyspy, przylatują moi przyjaciele z Warszawy. Oprócz miłego spotkania, spodziewam się przesyłki z uzupełnieniem apteczki w środki opatrunkowe – zużyłem 90% zapasu. Cel jest, zatem, jasno określony – Lanzarote. Prognozy są słabo-wiatrowe, ale póki co, w dobrym kierunku.
Planuję wyjście na samo południe. Tankuję wodę, porządkuję portowy bałagan. Przygotowanie do wyjścia w morze zajmuje zwykle ok. 3 godzin. Wizyta w custom – informuję o wyjściu w kierunku Lanzarote – życzą szczęśliwej podróży. Żegnam się z moimi szwedzkimi przyjaciółmi, z jachtu s/y Clary, z którymi spędziłem kilka przesympatycznych wieczorów, dzieląc się przysmakami z kuchni i wspomnieniami z Arktyki, która jest również ulubionym celem ich wypraw. Kiedy pokazywaliśmy sobie zdjęcia svalbardzkich gór i lodowców, cieszyliśmy się, jak dzieci, że są niemal takie same.
sy Clary i sy Eternity w Porto Santo (Madera)
Spotykam wielu żeglarzy, na przeróżnych jachtach. Wszyscy są mili, chętnie dzielą się wrażeniami i doświadczeniami. Czasem podzielą się też tuńczykiem, bonito, kalmarem czy ośmiornicą. Z większością pewnie znów się spotkam – to ”wędrowne ptaki”, w drodze na Karaiby. Z niektórymi zawiązuje się silna nić sympatii. Tak było z Olivierem i Jean Claudem w Oeiras. Tak było z Pią i Ulfem w Porto Santo. To więcej niż tylko zwykła, przelotna znajomość. Pijemy pożegnalną kawę w Marina café, wymieniamy adresy mailowe – będziemy w kontakcie..
Dygresja. Port jest malutki. Wszyscy bardzo szybko się poznają. Pierwszego poranka wpadłem do Marina café, na kawę i miejscowy specjał – [fon.] “paszteisz” (coś jak krem waniliowy, w babeczce z ciasta francuskiego – komplet za 0,9 Eur !!)
kawa i “paszteisz”
Gdy drugiego dnia przekroczyłem jej próg, nie musiałem nic mówić. Barman, z uśmiechem, postawił przede mną kawę i “paszteisz”. Zrobił się z tego mały rytuał, aż do końca mojego pobytu. Po porannej kąpieli, “śniadanie (kawa, paszteisz)” w Marina café i internet.
Punktualnie o 12 oddaję cumy. Znajome jachty uruchamiają syreny mgłowe. Najgłośniej buczy Bear – cruiser z Miami – do złudzenia przypominający Panoramę. Amerykańska, 4-osobowa rodzina, płynie nim dookoła świata. Żeglarze wychodzą na keję. Życzą dobrych wiatrów. Wzruszający moment. Widzę jak Pia i Ulf biegną w kierunku główek, żeby mi jeszcze stamtąd pomachać…
Kolejne pożegnanie, które powoduje efekt “kuli w gardle”. Do zobaczenia drodzy przyjaciele – do zobaczenia kiedyś, gdzieś w świecie. “Some day, some way”.
Zaraz za główkami stawiam żagle i zmieniam kurs na SE. Wieje dobre 5B – to strefa akceleracji – wiatr przyśpiesza między wysepkami. Porto Santo szybko zostaje za rufą. Wiatr wkrótce “siada” do 3, potem, ledwie 2B. I tak już jest do północy. Nie włączam silnika. Donikąd się nie spieszę. Delektuję się spokojnym oceanem, ciszą i fantastycznym widokiem rozgwieżdżonego nieba. Obserwuję wznoszące się, po kolei, nad wschodni horyzont, gwiazdozbiory: Casiopea, Perseusz, Andromeda, Taurus. Czekam do północy, kiedy miedzy Meridianem a Orionem pojawi się Rigel. Najpopularniejsze konstrukcje polskich jachtów, wzieły swoje nazwy od gwiazd. Szczególnie bliska jest mi Rigel. Nie musze chyba tłumaczyć dlaczego.
Piątek, 24.10.2014 – w drodze na Lanzarote
Od Madery zaczyna się tropikalna żegluga. Przez cały dzień plaża i książka na pokładzie. Jest słonecznie, gorąco i słabo-wiatrowo. To nie jest szybka żegluga. Na dodatek nie daje się już iść prosto na Lanzarote. Baksztag przechodzi w półwiatr a następnie w bajdewind. Zaczyna się “zdobywanie wysokości”. Pod wieczór uruchamiam, na godzinę, silnik, żeby podładować akumulatory. Na 5 minut przed planowanym odstawieniem, silnik odstawia się sam. Zatrzymanie poprzedzają głośne uderzenia w okolicach steru. Sprawdzam wał – jest w porządku. Szybko montuję zestaw diagnozujący, wypróbowany u brzegów holenderskich – kamera, bosak. Korzystam z resztek wieczornego światła. Po kilku minutach wiem co się stało – jakiś postronek zakręcony na śrubie. Rozglądam się wokół i dostrzegam dryfującego winowajcę – urwana przez sztorm boja rybacka. Dobrze, że to tylko postronek, a nie cała sieć.
Nawinięta na śrubę linka unieruchamia silnik
śruba uwolniona – postronek na pokładzie.
Spokojnie kontynuuję żeglugę. Nie ma się czym stresować. Linką zajmę się jutro, gdy będzie jasno i gorąco. Noc, to pora gdy morskie drapieżniki wychodzą na żer. Bardzo mało prawdopodobne, żeby tutaj trafiły, ale po co ryzykować.
Sobota 25.10.2014 – w drodze na Lanzarote
W samo południe, uzbrojony, tym razem, w maskę i płetwy schodzę pod wodę. Przedtem robię stosowny wpis do dziennika…
Widzę te tytuły w tabloidach: […] “odnaleziono dryfujący jacht, bez załogi. Ostatni zapis w dzienniku brzmi:….”[…].
Eeeee tam … to tylko wybujała wyobraźnia… Dalej ! … schodzimy!.
Z przyjemnością zanurzam się w ciepłej, przejrzystej wodzie, o błękitnym odcieniu. Kadłub jachtu wygląda jak wielka ryba, zawieszona w, idealnie czystym, akwarium. Uwonienie śruby zajmuje kilka minut – nic nie trzeba ciąć – wystarczy odwinąć zamotaną linkę. Przy okazji opływam jacht i myję szczotką burty na wysokości linii wodnej. Zaczęły obrastać skorupiakami. Na szczęście są one jeszcze zupełnie miękkie i nie ma problemu z usunięciem. Na pawęży wyrosła zielona broda wodorostów. Linia wodna jest odrobinę za nisko – trzeba będzie domalować 5 cm pas antyfulingu.
Nie muszę dodawać, że kontakt z jachtem zapewnia mi długa lina asekuracyjna, starannie zawiązana na biodrach. Na koniec odnotowuję, w dzienniku, szczęśliwy powrót na pokład…
Wiatr odkręca coraz bardziej. Powtarza się historia sprzed 2 tygodni. Nie da się już iść na północny cypel Lanzarote. Najwygodniej było by pójść na Gran Canarię albo Teneryfę. Jestem jednak umówiony. Przejdę od zachodu, cieśniną Estrecho de la Bocayna, oddzielającą Lanzarote od Fuerteventury i podejdę do Arrecife od południa.
Niedziela 26.10.2014 – w drodze na Lanzarote
Walka o każdą milę trwa. Po południu wiatr, niespodziewanie, zmienia kierunek. Idę baksztagiem w kierunku cieśniny. Sforsowanie jej nie będzie proste. Przy wysokich, górzystych, wyspach wiatry wieją, jak chcą. Na dodatek występują tzw. strefy akceleracji – w okolicach La Gomery wiatr potrafi wzrosnąć w ciagu kilku chwil z 2B do 9B…. Tu jest podobnie. Kilka mil przed cieśninąwiatr tężeje i zmienia kierunek, na tradycyjny już “wmordęwind”. Do północy halsuję na zarefowanych żaglach, zdobywając milę za milą, pod wiatr i strome fale, nadchodzące z wszelkich, możliwych, kierunków. W połowie drogi cieśnina odpuszcza, pozwalając iść dalej. Powraca baksztag, fala się zmniejsza.
Poniedziałek 27.10.2014 – w drodze na Lanzarote, Arrecife
Ostatnie 14 mil do Arrecife, to szybka żegluga z wiatrem i prądem… Nawet nie chce się spać. Defiluję wzdłuż wyspy. Szkoda, że nic nie widać. O 5.50 mijam główki portu i staję w Marinie Lanzarote.
Podczas manewrów gaśnie silnik. Przycisk startera nie działa. Zeskakuję do mesy, zdejmuję schodki, będące osłoną komory silnika i odpalam „na krótko”, śrubokrętem – okazało się, że sól wykończyła sprężynę przycisku. Po chwili stoję przy kei. Klar na pokładzie. Zaczyna świtać. Oczy same się zamykają.
Marina Lanzarote została otwarta tydzień temu. Gdy się obudziłem i wyjrzałem na zewnątrz, pierwsze co zobaczyłem to wielkie logo Burger Kinga… Noooo … nie takich klimatów oczekiwałem. Marinę wybudowano za unijne pieniądze, na miejscu dawnego, małego, portu z kotwicowiskiem. Powstał wielki, betonowy moloch. Bardziej przypomina galerię handlową, niż port jachtowy. Nie wiem, po co żeglarzom sklepy Bijou, albo z ekskluzywną damską bielizną? Ich oferta skierowana jest bardziej do odwiedzających port turystów. Większość stojących tu jachtów to przecież “criuserzy”, zmierzający na Karaiby. Przydałby się sklep żeglarski – choćby taki jak w Cherbourgu. I dobrze zaopatrzony supermarket, bo do miasta jest kawałek drogi. Marina to wciąż plac budowy. Większość sklepów i restauracji ruszy za kilka tygodni, kiedy planowane jest oficjalne otwarcie.
Burger King w marinie
IMHO – sklepy “bez sensu” – w tym miejscu
Marina – betonowa galeria handlowa
– Póki co, nie wszystko działa “properly”, wyjasnia staff. Z tego powodu cena za postój jest bardzo przystępna. Za Eternity płacę 10 Eur/dzień – jak w Świnoujsciu. To 3 razy mniej niż np. w Porto. Honor mariny ratuje dżentelmen, moczący nogi w wodzie i śpiewający hiszpańskie piosenki. To przynajmniej namiastka folkloru. Gdyby tak jeszcze pobrzękiwał kastanietami….
Wrażenia z samej wyspy nie powalają. Wulkaniczny, pustynny krajobraz – jak na Grenlandii.
Wulkaniczny, pustyny krajobraz
domki z niebieskimi oknami – obowiazkowo
Wzdłuż ulic apartamentowce – wszystkie w obowiązkowym, białym kolorze, z niebieskimi lub zielonymi oknami – takie prawo tu obowiązuje. To zasługa miejscowego artysty-rzeźbiarza, który skutecznie “zalobbował” za wprowadzeniem uregulowań prawnych, zabraniających budowy wielokondygnacyjnych budynków i nakazujących stosowanie jednolitej kolorystyki istniejących. Lanzarote słynie z piaszczystych, białych plaż. Faktycznie są piaszczyste. Ale piasek z Sahary zmieszał się z piaskiem wulkanicznym, więc w żaden sposób nie przypominają plaż bałtyckich. Kontrast, między tym co widziałem na zdjęciach w internecie, a rzeczywistością, jest tak ogromny, że czuję rozczarowanie. To oczywiście subiektywne wrażenie– nie roszczę sobie prawa do uogólnień. Nie chce mi się zwiedzać tej wyspy. Ograniczam się do obejścia Arrecife. Dominują niemieccy i angielscy turyści, przylatujący z późno-jesiennej Europy. Dostaną wygodny apartament, w białym domku z tarasem i widokiem na ocean. Wykąpią się w ciepłym morzu, zjedzą kolację w restauracji, napiją się wina, które jest tu tańsze od wody i pobalują na jednej z setek dyskotek. Wrócą opaleni i zadowoleni. Ja bym jednak wybrał Maderę.
Gdy się przejdzie ulicami Arrecife, nieco oddalonymi od nad-oceanicznego bulwaru, widać inne miasto. Tutaj mieszkają „conejeros” – czyli mieszkańcy Lanzarote [nazwa pochodzi od królika, ale to już inna historia]. Nie będę się wdawać w oceny. Zdjęcia będą dostępne w Galerii.
Z tej wyspy zapamiętam czarnego kota, który się do mnie przybłąkał. Miauczał, tak jakoś po Polsku, a wyglądał jakby ktoś mu zanurzył końce łapek i ogona w śmietanie. Nazwałem go “Bonifacy” – wiadomo dlaczego.
Czas w Arrecife wykorzystuję na drobne naprawy na jachcie. Przede wszystkim, naprawa startera i regulacja „wolnych obrotów” silnika. Wciąż mam problem z autopilotem. Kompletnie sie rozkalibrował. Bez jego pomocy da się płynąć, ale nie da się już czytać, czy kontemplować uroków otoczenia. Musi zostać przywrócony do pełnej sprawności.
Od Porto Santo nie jestem na jachcie sam. Płynie ze mną szczypiorek
Nie popłynie długo. Gdy podrośnie, będzie dodatkiem do jajecznicy. Boję się, że się z nim zżyję i będzie mi go żal ściąć…. Nie słyszałem jeszcze, żeby komuś udało się wyhodować, w warunkach oceanicznych, zagonek cebuli. A co będzie, jak zacznę z nim rozmawiać ???. A problemy przy odprawach fitosanitarnych ???!!!. O nie !!! Lepiej, po męsku, skończyć z tym jak najszybciej. Jutro jajecznica ze szczypiorkiem !!!
Czwartek 30.10.2014 – Arrecife, Lanzarote
Od kilku dni, bez rezultatu, zaglądam na marinetraffic, szukając śladów Szymona, który przed tygodniem opuścił marinę Cascais, w Lizbonie i zmierza w kierunku Teneryfy. Rano dzwonek telefonu. Nie zdążyłem odebrać. Po chwili przychodzi sms od Szymona: “zmierzam do Arrecife – podobno jesteś tam?”. Pewnie, że jestem !!!. Łapię cały sprzęt fotograficzny, ukf-kę i biegnę na główki, uwiecznić wejście Szymona do Arrecife. Obsługa mariny nie może wyjść z osłupienia. Taki mały? Na oceanie? Bez silnika? Jeden ze staffu zagaduje: -“Your friend is sailing without engine? He is little crazy?”. Nie trzeba było długo czekać, żeby na własne oczy zobaczyli, jak Szymon, bez najmniejszego problemu, wchodzi, na żaglach, do portu i spokojnie staje przy kei recepcyjnej. Można? Można!!! Brawo Szymon !!! Byłem z Ciebie, naprawdę, dumny !!!
staff się dziwi, że taki mały i bez silnika
Nie widzieliśmy się od Cherbourga, więc mamy o czym opowiadać. Znowu jemy wspólne śniadania i obiado – kolacje, tym razem jednak są one bardziej egzotyczne. Kambuz serwuje gambasy i kalmary z warzywami.
Od słowa, do słowa, ustalamy, że przestawiamy się do Radazul, na Teneryfie. Jest tam tanio i są świetne możliwości przygotowania jachtu do przejścia Atlantyku. Co ważne, mieszka tam Rafał, który jest doświadczonym serwisantem sprzętu Raymarine i pomoże mi rozwiązać problem z autopilotem.
Żeby dodać temu, 150 milowemu, przelotowi trochę “pieprzu”, płyniemy na Teneryfę w formule match-racingowej. Znaczy, ścigamy się, w pierwszej edycji “Chocolate Race”. Zgłoszono 2 jachty – Atlantic Puffin i Eternity. Pula nagód: za pierwsze miejsce: tabliczka polskiej czekolady. Za drugie miejsce: j.w. Dla najmniejszego jachtu: j.w. Dla najcięższego jachtu: j.w. Nagroda pocieszenia: kubełek lodów waniliowych + liczba łyżek, równa liczbie uczestników. Do ustalenie pozostaje kwestia, czy podział lodów nastąpi “sprawiedliwie”, czy “po równo”.
Sobota 1.11.2014 – – Arrecife, Lanzarote
To trudny dzień. Na dodatek pełnia się zbliża. Myśli biegną w kierunku najbliższych, których już z nami nie ma. Na Lanzarote tego Święta się nie obchodzi. Wszystkich emocjonują miejscowe zawody triathlonowe. Morderczy pojedynek, w tropikalnych warunkach.
Trudno znaleźć miejsce, w którym można by zapalić symboliczną świeczkę. Ostatecznie, świeczka płonie na pokładzie rufowym Eternity.
Poniedziałek 3.11.2014 – – Arrecife, Lanzarote. W drodze na Teneryfę.
Mieliśmy wyjść w niedzielę, ale “kuło” na morzu, więc, żeby nie katować siebie i jachtów, przełożylismy wyjście na wtorek. Kolejna prognoza zapowiada flautę od środy. Rozsądek nakazuje skrócić postój. W poniedziałki nie wychodzi się jednak w morze. Przesąd taki.
– Szymon – jesteś przesądny?
– Nie !
– Ja też nie ! Chyba nie…
– Wychodzimy w poniedziałek.
W poniedziałek, o 1130, z odpływem, ruszamy. Wyjście jest dokładnie pod wiatr, więc Puffin wychodzi na holu, za Eternity.
Atlantic Puffin na holu, za Eternity
Punktualnie o 1200 mijamy główki. Szymon odpala komplet żagli i szybko znika mi z oczu. Widzę na AIS-ie, że płynie z prędkością 7,2 kn. Przy moich 5 kn, to prędkość dźwięku, niemal. Dostojnie defiluję wzdłuż wschodniego brzegu Lanzarote, oglądając wyspę, tym razem, w dzień. Widać wyraźnie górzysty, pustynny krajobraz i samoloty lądujace, co kilka minut, na miejscowym lotnisku.
„grenlandzki” krajobraz
Wtorek 04.11.2014 – w drodze na Teneryfę
Autopilot całkowicie odmawia współpracy. Nie trzyma kursu, robi zaskakujące zwroty. Przesiedziałem dzień, noc i cały następny dzień za sterem. Wymęczył mnie. Taki styl żeglowania jest oczywiście możliwy, ale odbiera przyjemność żeglowania oceanicznego. Naprawa autopilota, to w tej chwili priorytet.
Widzę wyraźnie wysokie góry Gran Canarii. Widać też Teneryfę, a zwłaszcza Pico del Teide – czynny wulkan i jednocześnie najwyższy szczyt Hiszpanii. To rzadki widok. Zwykle otoczony jest wianuszkiem chmur. Odbudowany wyż azorski przesyła wiatr o sile ok. 25kn i kolejne porcje kłębiastych chmur z deszczem. Widoki są niesamowite. Partia chmur nasuwa się nad Teneryfę i zostaje zatrzymana przez góry. Zawisa w miejscu, dokładnie nad Santa Cruz, wylewając na stolicę wyspy, całą swą deszczową zawartość.
Santa Cruz de Tenerife w chmurach
Wczorajszy baksztag zamienia się w ostry bajdewind. Trudna, mokra, żegluga, po krzyżujących się falach i pod wiatr. Żeby utrzymać przyzwoitą prędkość trzeba nieść pełne żagle. Wyspa wydaje się na wyciągnięcie ręki, ale to złudzenie. Potrzebuję jeszcze minimum 10 godzin, żeby dała osłonę od fali. Szymon już jest w Radazul. Przysyła sma-a: “7 mil od Puerto Radazul strefa akceleracji. Wiatr tężeje do 40 kn”. Zakładam 2 refy na grota. Rzeczywiście dmucha wściekle. Przed samym portem jest już jednak zupełny spokój. Zaczął się odpływ. Przeciwny prąd osiąga prędkość 1 kn.
Środa 05.11.2014 – Puerto Radazul, Teneryfa
O 0200 mijam główki Puerto Radazul. To malutka, prywatna, marina, w której stacjonuje flota czarterowa Alboran Charter. Szukam wolnego miejsca. Mimo, że jest środek nocy, pracownik mariny pokazuje mi miejsce przy pomoście recepcyjnym. Mówi, że marina jest pełna. Może dla jachtu mojej wielkości, znajdzie się jednak wolne miejsce. Ale to dopiero rano – po rozmowie w biurze mariny. Staję przy pomoście, którym niemiłosiernie rzuca fala odpływu. Zakładam specjalny zestaw cum z amortyzatorami. Nareszcie można się położyć i przymknąć oczy. Zanim to jednak nastąpi, wylewam za burtę szklaneczkę wina, w podzięce Neptunowi. Okazja jest ku temu szczególna. Zakończyłem pierwszy etap mojej wyprawy. Dotarłem tu w 90 dni, zupełnie inną drogą niż planowałem. C’est la vie. Zamiast trasy: Helsingor-Skagen-Kristiansand-Bergen-Szetlandy-Madera-Teneryfa, wyszła trasa: Helsingor-Skagen-Thyboron-Vlieland-Cherbourg-Porto-Lizbona-Madera-Lanzarote-Teneryfa. Jesteśmy w królestwie Neptuna. To On tutaj rządzi i ustala trasy. Nam pozostaje, z pokorą, podporządkować się, Jego woli. Na logu Eternity, od Świnoujścia, nawinęło się, 3328 mil morskich.
Marina Radazul. Znalazło się jedno wolne miejsce.
Marina Radazul. Dzięki temu miejscu, mówię codziennie „dzień dobry”, w 7 językach i znam wszystkich mieszkańców mariny. Wszyscy muszą przejść obok mnie, w drodze do łazienki
dojrzewalnia pomidorów i owoców tropikalnych
klifowe wybrzeże Teneryfy, domy „przyklejone” do klifu , palmy i plaże z czarnym piaskiem
Teraz trzeba przygotować jacht do przekroczenia Atlantyku. Planowany start do drugiego etapu ok. 20 listopada. Wcześniej nie powinno się wychodzić. Na północnym Atlantyku grasują jeszcze groźne huragany. Później też nie bardzo. Do przejścia jest ok. 3000 mil morskich. Chciałbym osiągnąć Martynikę przed Bożym Narodzeniem. Nie można więc zbytnio zwlekać. Gdyby dobrze szło, zahaczę jeszcze o Cabo Verde. 20 listopada powinien być w sam raz. O szczegółach pomyślę za kilka dni.
Czwartek, 06.11.2014– Puerto Radazul, Teneryfa
Regaty antlantyckie “Chocolate Race 2014” zostały roztrzygnięte. Na zdjęciu uczestnicy, podczas oficjalnego zamknięcia regat, połączonego z wręczeniem nagród. Jacht Eternity zajął zaszczytne drugie miejsce. Atlantic Puffin był przedostatni.
wręczenie nagród, na mecie w Puerto Radazul /Teneryfa/
Szymon zanotował rekordowy, w swoim rejsie, przelot dobowy – 137 Nm. W atmosferze wzajemnego zrozumienia, w formule: “po równo”, opróżniono kubełek waniliowych lodów. Lody miały, niestety, konsystencję pół-płynną, ponieważ lodówka Eternity, złośliwie, na dłuższą chwilę, odmówiła współpracy. Zawodnicy, po krótkim odpoczynku, rozpoczną przygotowania do kolejnej edycji regat: z Kanarów na Martynikę. Start zaplanowano ok. 20 listopada. Wręczenie nagród przewiduje się podczas wspólnej, karaibskiej, Wigilii.
Szymon ma kutię i mak. Na Eternity przygotowane zostaną tradycyjne, wigilijne,wypieki. Jeśli uda się jeszcze złowić jakiegoś tuńczyka, bonito, czy koryfenę, zapewnienie 12 wigilijnych potraw jest wysoce prawdopodobne. Ale tym będziemy się martwić już po drugiej stronie “wielkiej wody”.
Sobota, 08.11.2014
Dziś do mariny przyjechał Maciek R.., ze swoją załogą. Przywiózł dla mnie smakołyki, coś do poczytania i części do autopilota. WSZYSTKIM OFIARODAWCOM SERDECZNIE DZIĘKUJĘ. Jesteście wielcy !!!
Niedziela, 09.11.2014
Dziś wypłynęliśmy na oceaniczną „łączkę”, w okolicach portu, aby skalibrować autopilota. Pełny sukces. Autopilot ochoczo podjął obowiązki. Znów steruje, z dokładnością do stopnia. Tak to można pływać :).
Taka roześmiana załoga mi towarzyszyła
Przy okazji pooglądaliśmy Radazul od strony wody. Autopilot to było największe zmartwienie w ostatnich tygodniach. Teraz zostały do zrobienia drobne naprawy żagli, przygotowanie foków bliźniaków do żeglugi passatowej i zaopatrzenie na, blisko, miesięczny przelot przez ocean.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w sobotę, 15.11 przepłynę na La Gomerę i po krótkim postoju, stamtąd, rozpocznę Atlantic crossing.
Do usłyszenia za dłuższą, niż zwykle, chwilę.
Zdjęcia zobaczycie, po kliknięciu na LINK DO GALERII: MADERA – LANZAROTE – TENERYFA
(przykro mi, ale zdjęcia w galerii „rozjechały się” i zniknęła większość komentarzy – poprawię to w najbliższych dniach – mam nadzieję)
Interesuje mnie samoster na pawęży Twojego jachtu. Jak się on sprawuje? Czy można dostać gdzieś jego plany? Widzę, że nie jest to fabryczna konstrukcja. Potrzebuję samoster na mój jacht.
Serdecznie pozdrowienia i gratulacje. (nie Musisz zamieszczać tej wiadomości jako komentarza)
Witaj Janusz,
Przepraszam za poźna odpowiedz.
Samoster kupilem razem z jachtem. Jest to samorobka. Podobno plany mozna znalezc w sieci. Widzialem ten model na wielu jachtach.
Spisuje sie calkiem niezle. Wyprobowalem go na odcinku z Gomery na CV i z CV na Martynike.
Nie jest tak dokladny jak autopilot elektryczny (trzeba od czasu do czasu korygowac ustawienie rumpla), ale „daje rade”. Dla mnie to troche zaskoczenie, bo nie sadzilem ze da rade na pelnym kursie.Oczywiscie przy kursach na wiatr zagle musza byc zrownowazone jak sie tylko da.
Gdybys planowal powazny rejs na bardzo dlugim dystansie, to radzilbym jednak odzalowac 2000 eur i kupic samoster profesjonalny np. Pacific albo Aries. Nie zrobilem tego i troche żaluje. Prowadza jacht idealnie i nie pobieraja pradu. A z energia jednak jest problem, mimo solarow. A propos solarow. To idealne zrodlo energii. Powinienem byl zainwestowac w jeden bardzo mocny solar zamiast generatora wiatrowego.
Reasumujac: samoster dziala ale sugeruje odzalowac na profesjonalny. Bedziesz miec spokoj nawet w krotkich rejsach baltyckich.
Pozdrawiam serdecznie i zycze sukcesow w budowie .
Jacek Guzowski