Śpiew delfinów

delfin o wschodzie słońca

delfin o wschodzie słońca

Budzę się, Nasłuchuję. Coś mnie obudziło – ale to nie dzwonek budzika…
Jest ciemno. Pojawiający się nieregularnie, nowy, nie znany, odgłos, dochodzi z zewnątrz.
Jakby mieszanka pisku i żałosnego pojękiwania.
– Mewa? – Tak daleko od brzegu? – Niemożliwe. Szperam w pamięci wśród znanych mi morskich odgłosów….
– Wieloryby??? … Nie – one są zdecydowanie głośniejsze.
– Może Orki? … Bzdura – skąd tutaj orki?….
DELFINY !!!!!!!  – Ten dźwięk przypomina śpiew delfinów……

 

Takim dźwiękiem delfiny koordynują atak na ławice sardynek …. – Ale to przy brzegach Portugalii chyba? A nie tu – na Atlantyku, 300 mil od lądu.

Swoją drogą, Powinienem się już przyzwyczaić do stałego towarzystwa delfinów. Do głośnych plusków i głębokich westchnień, gdy wynurzają się tuż przy burcie. Wciąż jednak ich nadejście witam z radością. Robię im setki zdjęć. Niestety na zdjęciach są głównie kręgi wody. Są zbyt szybkie. Myślę, że ich obecność nie jest przypadkowa. Stanowimy dla siebie, pewnego rodzaju, atrakcję, na tym wodnym pustkowiu.

Wyobraźnia już ostro pracuje …..
Czytałem niedawno, w poważnym piśmie żeglarskim, poważny artukuł o tym, jak delfiny ostrzegły żeglarza przed wejściem na rafę. Ale skąd tutaj rafa?… Prędzej kontener, zgubiony przez statek.
A może to płacz delfina zaplątanego w sieci? Albo zranionego w utarczce z rekinem? Ale skąd tutaj rekiny?… Prędzej śruba statku.
Wybiegam na pokład…..

…… – Cholera … – Co też sól potrafi zrobić z mechanizmami.

– Dopiero co konserwowałem ośkę radaru, a ona znowu, z jękiem, domaga się kolejnej porcji smaru….

wizyta o świcie

nooo ... prawie sie udało - znowu był szybszy

nooo … prawie sie udało – znowu był szybszy

delfin przy burcie

delfin przy burcie

jakie one są szybkie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dźwięki na jachcie – to „temat – rzeka”.
Generalnie, dzielę je na „normalne” i „nienormalne”.
„Normalne” dźwięki, to jednostajny szum oceanu, plusk wody omywającej kadłub, szum odkosu dziobowego, trzeszczenie zabudowy wnętrza, cichy pisk, kołyszącej się w kambuzie kuchenki, łopot żagli, uderzenia fal, pogwizdywanie generatora wiatrowego, skrzypienie steru czy rzężenie autopilota. Osobną pod-kategorią „normalnych”, są dźwięki powodowane wiatrem. Na temat „poszumu morskiej bryzy” czy „wściekłego wycia wiatru w takielunku”, napisano tomy wierszy i opowiadań – wszyscy to znają.
Nie znoszę odgłosu „gadających garnków”. Gdy się pojawiają, natychmiast je eliminuję – najczęściej rolką papieru toaletowego. Kategoria dźwięków „normalnych” jest bardzo pojemna- nie sposób wszystkich wymienić. Są zresztą specyficzne i dla każdego jachtu nieco inne.

Gdy pojawiają się dźwięki „nienormalne”, potrafią obudzić skippera z najgłębszego snu
Zawsze powodują niepokój. I słusznie.

Do znanych ale jednak kwalifikowanych do „nienormalnych”, zaliczają się alarmy: np. alarm wleczenia kotwicy Dragging anchor –  informujący, że kotwica nie trzyma i jacht zmienia położenia. Swoją drogą – czyż ten alarm nie przypomina do złudzenia dźwięku wydawanego przez Cykady ?

Najpoważniejszy z alarmów jest alarm AIS – dangeres object  – ten dźwięk oznacza bowiem że jakiś statek wszedł właśnie w alarmową strefę 2 mil od jachtu i trzeba natychmiast reagować Alarm jest tak świdrujący, że potrafiłby chyba umarłego postawić na nogi.

Niepokojący szelest z kambuza może oznaczać, że ktoś dobrał się do zapasów słodyczy, ale może też oznaczać że właśnie zaciera się jakaś pompa, albo, że szeleści firanka, bo ktoś nie zamknął bulaja i za chwilę wpadnie przez niego fala. Niepokojący może być pojedynczy stuk o pokład i następujące zaraz po nim ciche „chlup”. To mogła spaść z masztu jakaś nakrętka od ważnego elementu takielunku i trzeba natychmiast wyśledzić która, bo można „zaliczyć” poważną awarię, ze stratą masztu włącznie. Stuk i chlup może oznaczać też, że rozkręciła się szekla albo rozleciał blok i za chwilę będziemy bosakiem łapać fruwające liny.

Przypominam sobie, jak podczas rejsu Panoramą, do brzegów wschodniej Grenlandii w 2009r, do kaptura od sztormiaka Adasia L. wpadła pokaźnych rozmiarów nakrętka. Taka, na oko, M24. Rozmiar ma znaczenie, bo świadczy o powadze sprzętu. Jeśli to nakrętka mocująca bolec wanty, to za chwilę będziemy mieć poważną awarię, a do Islandii 200 mil. Do Grenlandii blisko, tyle, że to wschodnia Grenlandia – tutaj, poza osadą Innuitów, o dźwięcznej nazwie: Ittoqqoorrtoormiiuut, w Scoresbysund, nie ma osad ludzkich. Są za to wieloryby, foki i niedźwiedzie polarne w ilościach hurtowych, ale one nie wiele nam pomogą. Żagle w dół. Oględziny obydwu masztów przez lornetkę nie potwierdzają żadnych ubytków. Nie ma rady – zimno, nie zimno – fala, nie fala – trzeba kogoś wciągnąć na maszty.
– Marta, na pokład proszę – bardzo ciepło ubrana !!! (Marta K. uwielbia wchodzić na maszt i  chyba już Jej tak zostanie 😉 ).

W tym momencie zaimponował nam wszystkim, mój ulubiony I oficer, w ostatnich wyprawach arktycznych – Wojtek P. – w cywilu pasjonat żeglarstwa i ekstremalnych, polarnych wypraw, a służbowo, oficer stołecznej policji, w randze podinspektora.

Wojtek przeprowadził drobiazgowe śledztwo, posługując się najlepszymi metodami dedukcji, znanymi z książek z serii „Przygody Sherlocka Holmesa”.

Biorąc pod uwagę kaliber nakrętki, jej prędkość końcową i miejsce upadku (kaptur Adasia, siedzącego pod bezanmasztem), określił hipotetyczną trajektorię lotu i ustalił, że jest to nakrętka mocująca piętę bomu bezana – dokładnie 30 cm nad głową Adasia.

Obyło się bez wchodzenia na maszty.

Dziwne odgłosy pochodzące od żagli mogą mówić o zmianie kierunku wiatru, co się wiąże z koniecznością skorygowania ich ustawienia, lub zmiany kursu.

Osobną pod-kategorią dźwięków „nienormalnych”, które wzbudzają poważny niepokój, są chlupoty wody pod pokładem. Nie domknięty kran wody słodkiej, w przypadku pompek elektrycznych, może spowodować wypompowanie zbiornika wody do zera. Plusk wody może też oznaczać nie domknięcie zaworu kingstona. Jeśli jest on usytuowany poniżej linii wodnej, potrafi, równie szybko, co niepostrzeżenie, napełnić jacht wodą.

Już widzę te tytuły w gazetach: „Wczoraj na Bałtyku, nieszczelny kibel, zatopił jacht żaglowy – załogę uratował helikopter – osobno publikujemy wywiad ze Skipperem.”
Chlupot wody w zęzie –  gdy stanie się słyszalny oznacza nienormalny jej przybór. Może to być przeciek, wymagający znalezienia źródła i uszczelnienia. Nie wspomnę już o dziurze w poszyciu, bo to już przypadek ekstremalny.

Jest też kolejna pod-kategoria dźwięków „nienormalnych”, spotykanych na jachtach podczas tzw. „rejsów załogowych”. Należą do niej np. stukanie nie domkniętych przez kogoś drzwi albo  regularnie, w rytm przechyłów, stukająca o ścianki „jaskółki”, niedbale tam wetknięta korba kabestanu, czy buty, przewalające się głośno, z burty na burtę, w małej kajucie.
Taki stukot przyprawia o ból głowy i na pewno nie pozwoli nikomu, pod pokładem, zasnąć. Wywołuje też najniższe instynkty, z żądzą mordu na czele. Dlatego ta grupa dźwięków  nosi nazwę „kategorii wywołującej”. Nie trzeba bowiem długo czekać, by oprócz wspomnianych instynktów, wywołała następną grupę dźwięków, zwykle składających się ze słów, powszechnie uważanych za obelżywe, wśród których dominują słowa z początkową literą „q….”. A dzieje się tak zawsze, gdy ktoś w końcu zrywa się z koi i z furią domyka kołyszące się drzwi, utyka nieszczęsną korbę szmatą, czy wyrzuca buty z kabiny – dobrze jeśli nie za burtę.

Z osobistego doświadczenia, znam dźwięk wydawany przez „umierający” laptop. Takie smutne, pożegnalne: „piiiiip„. Tak się dzieje, gdy zostawia się laptop na stoliku, pod otwartym lukiem, który tylko czeka na odpowiedni moment, żeby wpuścić do środka  jachtu falę.

Są też dźwięki „na które nie ma rady” np. obluzowany kabel w maszcie czy urwany nit, pokonujący, metodą głośnego turlania, kilkumetrową drogę wewnątrz aluminiowego bomu: tuk… tuk…. tuk…. tuk… tuk… Tam i z powrotem…. tam i z powrotem, w rytm fal….

I tak przez całą dobę, 7 dni w tygodniu, przez 14 dni rejsu.  W takim przypadku można zwariować, albo szybko zakwalifikować dźwięk do „tła”, czyli kategorii dźwięków normalnych – znaczy, przyzwyczaić się.

Jak z powyższego wynika, dźwięki pełnią w żeglarstwie ważną, choć nie docenioną przez programy szkolenia rolę, a sztuka żeglowania wymaga niezwykle sprawnego posługiwania się organem słuchu. Szczególnie predystynowanymi do uprawiania żeglarstwa są zatem ludzie obdarzeni wyjątkowym słuchem – np. muzycy.
Czy zauważyliście, że wśród znanych żeglarzy jest sporo muzyków? Np. Jerzy Porębski, Waldemar Mieczkowski, Marek Szurawski? … To nie może być przypadek.

A dźwięki słyszane przez samotnych żeglarzy? To dopiero jest kategoria.
Może ktoś powie, że to „bujda na resorach” i morskie opowieści ale wczoraj, gdy zakładałem refa na grota, słyszałem wyraźnie rozmowę pod pokładem.
Któryś dzień z rzędu słyszę też, od czasu do czasu, głęboki dźwięk dzwonu – jak z bardzo odległej wieży kościelnej. A do najbliższego lądu mam ponad 300 mil.
Ciekawe co na to lekarze ? …. i nie mam na myśli laryngologów …. ;).

Atlantyk, 10.10.2014

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *