Znów na „starym kontynencie”
Stary Neptun wkurza się ostatnio i już nie wiem jak Go udobruchać. Stare, sprawdzone, sposoby przestały działać.
„another bloody sunset”- czyli rola kiczu w zeglarstwie 😉 – ten akurat wróży nadchodzące kłopoty
Wystartowałem 7 sierpnia z Horty, z nieśmiałym planem osiągnięcia, jednym skokiem, Cherbourga. Nie udało się.
Po 3 tygodniach żeglugi przystanąłem w Camarinias – małym porcie rybackim na północy płw. iberyjskiego. Schroniłem się tutaj, w ostatniej chwili, przed nadciągającym niżem.
W zacisznym Camarinas – juz po przejściu frontu. Zimno i mokro. Czerwona taśma na PB przygotowana na wypadek konieczności operowania dryfkotwą z kokpitu.
Zdecydowałbym się przetrwać na oceanie, gdyby nie konieczność uzupełnienia zapasów i prognozy mówiące, iż po jego przejściu, nastąpi dłuższy okres słabych, zmiennych, wiatrów.
rezultat 3 tygodni żeglugi- zamiast 950 mil – 1400Nm
To nie był łatwy odcinek. Dystans między Hortą a Camarinas wynosi w linii prostej c.a. 950Nm. Eternity przebyła blisko 1400Nm, doświadczając, na przemian, dłuższych okresów ciszy i następujących po nich mocnych zawieruch.
zdarzają się i takie dni – ocean jest gładki jak stół
Przy czym okres ciszy nie polega tu na staniu w miejscu i obserwowaniu chlapiących się w wodzie wielorybów, co swoją drogą, jest rozrywką fantastyczną, lecz na całkiem żwawym dryfie, z prądem SE, czyli w kierunku przeciwnym do oczekiwanego.
obserwacja wielorybów to nieustające źródło radości
Silnika nie używam, oszczędzając go na prądy w English Channel i na Kanał Kiloński. Gdyby zawiódł, czeka mnie droga wokół płw. jutlandzkiego, co we wrześniu może być sporym wyzwaniem.
W połowie zeszłego tygodnia nadeszła wiadomość o niżu, zmierzającym od przyl. Farevel w kierunku zatoki Biskajskiej.
Ten zachod slonca nie wrozy spokojnej nocy
Ta chmura to pewne klopoty i to na mokro
zapowiedź nadejścia kolejnego „wiatrodnia”
Eternity znalazła by się dokładnie na trasie jego centrum. Na szerokości 45st.N prognozowano wiatr 55kn i falę 8m. To sporo jak na małą łódkę, zważywszy, że doświadczenie z prognozami atlantyckimi nakazuje ostrożnie zakładać prędkość wiatru do 20% wyższą. Przez 3 doby uciekliśmy ok. 3 st. na S, żeby zejść niżowi z drogi i uniknąć przynajmniej tzw. „direct hit”.
a tak to się zaczęło
Ogarnął nas swoim „skrzydłem”, gdy byliśmy na wysokości Porto i trzymał w objęciach przez 1,5 doby, muskając wiatrem 35-50kn i falą ok. 8m. Przyznam, że nie potrafię zmierzyć wysokości fali „na oko” – tak mi wyglądała, bo była rzeczywiście spora.
Holendrzy wiedzą jak konstruować statki. Moja dzielna staruszka pięknie, miękko, wspina się na fale, nigdy nie tłukąc w nie, by następnie równie miękko z nich zjechać. I wszystko by było dobrze gdyby nie „dziady”, czyli łamiące się fale, które zwykle zaczynają grasować na morzu gdy wieje pow. 35kn.
na „dziady” nie ma rady – ten akurat to drobiazg. Wiekszych nie da się sfotografować bez ryzyka utraty sprzetu foto.
Na „dziady” nie ma rady. Co któryś trafia w jacht, wypełniając całkowicie kokpit wodą. Tu jednak czekaliśmy na nie zaopatrzeni w klapy, hermetycznie odcinające wnętrze obydwu kabin, wydajną pompą zęzową (na wszelki wypadek – choć nie była potrzebna) i skiperem wpiętym ciasno w stalową ramę „szprycbudy”. Obawiałem się o nadwątlonego nieco roczną żeglugą i słońcem grota. Dał radę. Dorobienie przed rejsem III refbanty okazało się dobrym pomysłem. Do akcji włączony został również uszyty, specjalnie na b.silne wiatry, fok, z uwagi na barwę, zwany „wiewiórą”. Zagościł na babysztagu i praktycznie przez ostatnie 2 tygodnie z niego nie schodził.
„wiewióra” w akcji
Przetrwaliśmy w dobrej kondycji. Można by rzec w całkiem dobrej, gdyby nie dyskomfort, spowodowany brakiem kawy. Bez kawy nie da się żeglować. Dlatego przed następnym niżem zboczyliśmy z trasy przystając w Camarinias. Kropka.
Ach, nie – jeszcze słówko o „kłębowisku żmij”. Żeby dostać się do Camarinias lub La Coruny (początkowo wybór padł na La Corunę, ale nie zdążylibyśmy przed sztormem), trzeba przebić się przez tor wodny biegnący wokół Cap Finisterre.
„kłębowisko żmij” – tor wodny przy Cape Finisterre. Czerwony „waypoint” oznacza miejsce przcięcia sie sladów z 2014 i 2015r, czyli miejsce zamknięcia „petli atlantyckiej”
Ta „wodna autostrada” składa się z 4 „jezdni”, po 2 pasy ruchu na każdej. Statki suną po nich jeden za drugim. A zasuwają, jak na autostradę przystało – „ile fabryka dała”. „Crossowanie” jej na żaglach to prawdziwe wyzwanie. Nie wdając się w szczegóły, choć jest o czym opowiadać, poszło dobrze i szybko, dzięki wsparciu Finisterre Traffic Control, czuwającej nad bezpieczeństwem i ciągłością ruchu.
Nie chcę już zanudzać szczegółami. Wspomnę tylko, że podczas tego etapu:
1) minął rok od wypłynięcia Eternity ze Świnoujścia;
2) po 11 miesiącach włóczęgi po wyspach powróciliśmy na kontynent europejski;
3) 26.08.2015 przecięliśmy swój ślad z 24.09.2014. Tym samym po 336 dniach, przebyciu 12272 Nm i odwiedzeniu 14 krajów (wysp nie zliczę) zamknięta została „atlantycka pętla
Na świętowanie jeszcze mocno za wcześnie, bo do domu długa droga
Gratuluję Jacku zamknięcia pętli atlantyckiej. Pomyślnych wiatrów w drodze do domu. RoCh
Dziękuję Panie Kapitanie :).
Jeszcze Biskaje przed nami a z wiatrem kiepsko. Damy rade, tylko trochę to potrwa.
Na Boże Narodzenie powinniśmy zdążyć 🙂
A potem pewnie ciąg dalszy, bo przecież: „To follow the dream, and again to follow the dream – and so – always – usque ad finem…” (J. Conrad „Lord Jim”).
Marta i ja – gratulujemy !
Cześc Jacek,
fajne kółeczko kolega wykręcił. Gratulacje. W naszym ukochanym porcie d..a a więc skręcaj w prawo i na ciepłe wody.
Powodzenia.
Gratuluję pomyślnego zakończenia rejsu 🙂