Świt
Świt. Zaczyna się na długo wcześniej, nim słoneczna tarcza wynurzy się z oceanu. Jest dopiero 6 rano. Ciemno. Tylko księżyc wiszący, wysoko nad zachodnim horyzontem, oświetla jachtowi drogę. Trzeba się przygotować na przyjście Nowego Dnia.
Nowy Dzień. Co przyniesie moim Bliskim i mnie? Co przyniesie miliardom istnień ludzkich?
Dla kogoś będzie pierwszym dniem życia, a dla kogoś ostatnim. Ktoś wygra milion na loterii, a inny straci cały majątek. Ktoś dowie się, że jest kochany, od innego odejdzie ukochana osoba. Ktoś zda ważny egzamin, spotka dawno nie widzianego przyjaciela, wyjdzie zdrowy ze szpitala, albo dowie się, że jest nieuleczalnie chory. Ktoś zobaczy film, który dostarczy mu wielkich wzruszeń, a inny spędzi cudowny czas w otoczeniu kochającej się Rodziny. Dla wielu będzie to „dzień jak co dzień”. Wstaną, dojadą do pracy przepełnionym autobusem i zmęczeni, wrócą wieczorem do domu, by zasnąć przed telewizorem.
Dla wszystkich rozpocznie się jednak tak samo. Spektaklem, który od początków istnienia planety przygotowuje Natura. Wstęp jest za darmo.
Widowisko, które wkrótce się zacznie, wymaga stosownej oprawy, by można było je chłonąć wszystkimi zmysłami. Zmysł wzroku będzie zaangażowany w pełni – to pewne. Przygotowuję oprawę muzyczną. Mam dwa ulubione dzieła, które spełniają zadane kryteria: trwają wystarczająco długo i dostarczają odpowiedniej porcji wzruszeń. Jednym z nich jest Koncert fortepianowy E-mol Chopina, a drugim Concerto Em Lisboa (https://www.youtube.com/watch?v=7_lK-LKwoj8).
Przejmujący głos Marizy, sięga w najdalsze zakamarki duszy i wypełnia całe ciało, od czubka głowy po końce palców, wywołując ciarki na plecach i wyciskając łzy wzruszenia.
Idealne, głęboko brzmiące, dźwięki akompaniującej Jej orkiestry symfonicznej, powodują mocne wibracje całego kadłuba jachtu, który jest, w tej chwili, wielkim pudłem rezonansowym, zawieszonym 5000 m nad dnem oceanu. W muzyce tej jest przekrój całej, niemal, kultury światowej. Jakby do jednego tygla wrzucono elementy muzyki portugalskiej, hiszpańskiej, rosyjskiej, węgierskiej, cygańskiej, afrykańskiej … W dźwiękach, jakie wydaje „gitarra portuguesa”, dosłuchać się można i rosyjskich bałałajek, i węgierskich cymbałów, i indyjskiej sitary. Do tego dołącza niepokojący łomot afrykańskich bębnów.
Potrawa, która gotuje się w tym tyglu, jest cudowną strawą duchową, którą zaczynamy smakować, przyglądając się, jak ciemne chmury, które, jeszcze przed chwilą, wyglądały ponuro i złowieszczo, dostają pomarańczowych obwódek, potem stają się różowe, by ostatecznie okazać się, niewinnymi, białymi barankami.
Do wschodu jeszcze dłuższa chwila. Mariza też dopiero się rozkręca.
Scena poszerza się. Rozjaśniają się jej kolejne partie. Pojawia się ogromny, przestrzenny, świetlny przekładaniec. Siny pas na linii horyzontu, nad nim pas czerwony i jeszcze wyżej pomarańczowy i złoto-żółty. A jeszcze nad nimi, białe kłębki obłoków.
Księżyc blednie. Jest już jasno. Dookoła, jak okiem sięgnąć, drobne fale, nałożone na długi, oceaniczny rozkołys, pomarszczone przez umiarkowany wiatr. Nadchodzi kulminacyjny moment.
Zza pasa chmur przedziera się pierwszy ostry błysk, przypominający erupcję wulkanu. Pas, przy linii horyzontu, do tej chwili siny, zmienia się szybko, w wielobarwny jęzor pełznącej lawy. To trwa tylko moment i już pół czerwono-złotej tarczy oświetla całą przestrzeń. I po chwili już cała słoneczna kula zaczyna się przyglądać światu.
Jeszcze kilka nostalgicznych utworów, podczas trwania których, wyraziste, dotychczas, barwy bledną, przybierając zwykły, codzienny, wygląd.
W głośnikach gromkie oklaski. Widowisko dobiegło końca. Rozpoczął się Nowy Dzień.
P.S.
Jeśli już jesteśmy przy zmysłach, to zupełnie nieoczekiwanie, jeszcze jeden z nich, dołącza do pozostałych, wraz ze wschodem słońca.
Poranny wiatr przynosi zapach świeżego pieczywa. Tak, jakby gdzieś, w małej piekarni, „tuż za rogiem”, piekarze wypełniali właśnie kosze chlebem i chrupiącymi bułkami, które za chwilę pojadą w uśpione jeszcze miasto.
Tak jest niemal codziennie.
Nie ogarniam tego zjawiska. Może wśród czytelników bloga znajdzie się jakiś psychiatra, który, prostymi słowami, wytłumaczy mi ten fenomen?
garatuluje przeplyniecia Atlantyku. I co dalej? Kanal Panamski? czy powrot? trzymam kciuki.
To się jeszcze okaże. Odpowiedź znajdziesz w zakładce „circumnavigation”
pozdrowienia
Powrót owszem, ale z drugiej strony, jak to w Circumnavigation 🙂
Tomek,
bez podpuszczania proszę ;)…
odpowiedź j.w.
Witaj Jacku
Jestem pod ogromnym wrazeniem….
czesto odwiedzam Twoj blog i zastanawiam sie jak to jest samotnie w bezkresie….z wlasnymi myslami…
Piekny i odwazny pomysl. NIe dla kazdego 🙂 Mam nadzieje, ze jak uda sie nam spotkac na rodzinnym zjezdzie to bedziemy mogli porozmawiac 🙂
Dziękuję Kasiu,
Na pewno się spotkamy i będzie dużo czasu na pogaduchy 🙂
ściskam
Ładne, bardzo ładne. Bliski mi sposób postrzegania – tylko zamiast pieczywa kawa. A od pobytu w Langwedocji zioła oddychające w słońcu. Daj spokój psychiatrom 😉
Dziękuję 🙂
Melduję, że stan uległ zmianie, ale nie wiem czy na lepsze.
Zamiast świeżego pieczywa czuję ostatnio zapach diesla…
Wolałem pieczywo !!! 😉
pozdrowienia